Rektor Akademii Muzycznej w Bydgoszczy – związany z uczelnią od 1980 roku.
"Po dwóch latach nauki w szkole muzycznej ślubowałem sobie, że jak tylko ukończę ów cykl kształcenia to położę akordeon na najwyższej szafie i już go nigdy po niego nie sięgnę. Jednak po latach coś się we mnie otworzyło, zacząłem inaczej słyszeć muzykę i to trwa do dziś..."
W środę, 23 marca 2016 – godz.18.05
Dobrze Pan się już czuje w Bydgoszczy?
- Czuje się bardzo dobrze od pierwszej mojej wizyty w roku 1980. Szedłem ulicą Dworcową i wyszedłem wprost na hotel Pod Orłem, a potem budynek Akademii zrobił na mnie wyjątkowo dobre wrażenie, istniała już tu cała dzielnica muzyczna. To wszystko wpłynęło na to, że marzyłem o tym, aby dostać tu pracę. No i dostałem – najpierw kilka godzin i przedmioty pomocnicze, po trzech latach dostałem zatrudnienie stałe, a dziesięć lat później zostałem dziekanem, co jest piorunującą karierą i do dziś mam wpływ na życie szkoły pełniąc różne funkcje, na różnych stanowiskach.
Przez lata obok pracy dydaktycznej sporo Pan koncertował. Dziś już Pan nie koncertuje?
- Nie – ze względów zdrowotnych. To bardzo ciężki instrument i dosłownie i łatwo nabawić się deformacji kręgosłupa. Ci, którzy na akordeonie nie grają nie zdają sobie sprawy jak to rzeczywiście trudny fizycznie jest instrument. On waży około 20 kilogramów. Na tym trzeba grać finezyjnie – lewą i prawą ręką, lewa ręka obsługuje też miech i to wszystko trzeba robić z gracją, żeby nie dawało to wrażenia, że walczymy z masą instrumentu.
Pan zakochał się w akordeonie od razu?
- To nie było tak, że zawsze chciałem grać na tym instrumencie. Miałem 10 lat, ojciec przyniósł do domu pożyczony od znajomego akordeon i powiedział "właśnie zapisałem Cię do ogniska muzycznego". Początkowo bardzo mi się to podobało, ale po dwóch tygodniach okazało się, że trzeba ćwiczyć więc podobało mi się coraz mniej. Po dwóch latach nauki w szkole muzycznej ślubowałem sobie, że jak tylko ukończę ów cykl kształcenia to położę akordeon na najwyższej szafie i już go nigdy po niego nie sięgnę. Jednak po latach coś się we mnie otworzyło, zacząłem inaczej słyszeć muzykę i to trwa do dziś.
A co było impulsem do pokochania tej profesji?
- Nie pamiętam tego momentu. Pamiętam taki rok kiedy coraz częściej mnie to interesowało, coraz więcej słuchałem swoich kolegów. Pośród wielu akordeonów źle brzmiących mieliśmy w klasie jeden – najlepszy, który profesor dawał na lekcji najlepszym uczniom. Któregoś dnia mój profesor z Piotrkowa Trybunalskiego powiedział "weź ten instrument" - on pierwszy zauważył, że połknąłem bakcyla, potem już grałem na nim.
Pan był maniakiem ćwiczeniowym? Tzn ćwiczył Pan godzinami?
- Nie powiem żebym się temu oddawał bez reszty i żeby przychodziło mi to łatwo. Trzeba było zacisnąć zęby i ćwiczyć jeśli chciało się do czegoś dojść.
I był jakiś cel, do którego Pan dążył?
- I to konkretny – konkursy muzyczne. To było dla nas wydarzenie, kilka tych konkursów zwyciężyłem. A później był to czas kiedy jeśli maturzysta – mężczyzna nie zdał na studia to szedł do wojska. Ja wygrałem różne konkursy i dzięki temu miałem wstęp bez egzaminu na uczelnie, więc nie było dyskusji – szedłem na studia wyższe.
I wybrał Pan uczelnię czy profesora?
- W szkolnictwie artystycznym zawsze idzie się do mistrza, którego się wypatrzy. Ja wypatrzyłem sobie wielkiego mistrza dziś już nieżyjącego nestora polskiej akordeonistyki profesora Włodzimierza Lecha Puchnowskiego, a on uczył tylko w Warszawie, więc znalazłem się w tamtejszej Akademii Muzycznej.
I z Łodzi dostał się Pan do Warszawy, a stamtąd do Poznania.
- W Warszawie poznałem żonę – poznaniankę z krwi i kości i tak znalazłem się w Poznaniu.
Żona nie chciała się przenieść do Bydgoszczy.
- Trudno jej było się zdecydować. Odbywaliśmy pewne rozmowy, ale w końcu żona pracuje w Poznaniu, a ja dojeżdżam do Bydgoszczy.
Żona też jest muzykiem.
- W naszej rodzinie wszyscy są muzykami – my z żoną, dzieci i ich partnerzy.
Tylko proszę mi nie mówić, że wszyscy gracie na akordeonach?
- Z żoną gramy na akordeonach, a poza tym w rodzinie grają na skrzypcach, fortepianie, wiolonczeli, oboju i wnuczek, który rozpoczął naukę gry na akordeonie.
Powiedzmy, że z żoną występowaliście w duecie...
- Setki koncertów daliśmy we dwoje - przez wiele lat koncertowaliśmy w całym kraju, ale i w Europie.