Adam Sztaba

2023-02-10
Adam Sztaba w Filharmonii Pomorskiej. Foto © Justyna Narewska

Adam Sztaba w Filharmonii Pomorskiej. Foto © Justyna Narewska

Polskie Radio PiK - Zwierzenia przy muzyce - Adam Sztaba

Człowiek–instytucja, kompozytor, aranżer, dyrygent, pedagog i z całą pewnością charyzmatyczny lider. 3 lutego br. koncertami zakończył w Filharmonii Pomorskiej im. Ignacego Iana Paderewskiego w Bydgoszczy niemal tygodniowe warsztaty Orchestra4Young. To autorski projekt Filharmonii Pomorskiej, który wymyśliła i kieruje nim organizacyjnie Beata Bobińska, a adresowany jest do młodych, wybitnych instrumentalistów – uczniów szkół muzycznych drugiego stopnia.

„...Jest w nich radość wielka. Oni mnie odmładzają, choć mówiąc szczerze, ja się czuję trochę w ich wieku, w sensie temperamentu, radości życia, muzykowania. Potem patrzę na PESEL i jest trochę inaczej, ale naprawdę mam wrażenie, że pasja, a niewątpliwie czuję się człowiekiem pasji, konserwuje (...) cały czas pracowałem na wielu frontach i to mi dało taki rodzaj wszechstronności, którą sobie cenię. Lubię poruszać się po różnych stylistykach, choć w gruncie rzeczy - jakbym się miał zastanowić - to czuję się rockandrollowcem...”


Piątek, 10 lutego godz. 20:05
Miło i chyba dobrze współpracować z trochę innym pokoleniem?
- Nawet nie trochę. To pokolenie szybkie, niecierpliwe, które jak to powiedział Jan Englert, próbuje zrobić karierę do poniedziałku. To jest oczywiście celowo prześmiewcze, ale ja tak o nich nie myślę. Oni mają dużo pokory. Mają oczywiście instagramy, facebooki, to wszystko ich bardzo pochłania, ale są też w dużej mierze zagubieni. Ze wszystkiego wylewa się muzyka, zewsząd, tak jak to mówił przed laty Witold Lutosławski. Oni też wchodząc w dorosłość, zastanawiają się, co mają do tej muzyki wnieść, czym mogą się wyróżnić. To są bardzo trudne dylematy i mówiąc szczerze, chyba bym się z nimi nie zamienił. Nie chciałbym być dzisiaj debiutantem, ale broń Boże nie wprowadzam ich w minorowe nastroje, tylko mówię o tym, że wybrali najpiękniejszy zawód świata.

Adam Sztaba w Filharmonii Pomorskiej. Foto © Justyna NarewskaSpotykamy się po ostatniej próbie. Już po pracy, w tej chwili będziecie wieczorem spijać śmietankę.
- Próba była koncertowa bez większych zatrzymań. Na początku, tylko telewizja nas nawiedziła i pokazaliśmy się światu. Telewizja na żywo, to zawsze jest duże ryzyko, ale ja to lubię. Lubię tę adrenalinę, podobnie jak koncerty, to też jest przecież coś, co się dzieje tu i teraz. Niczego nie można poprawić, zmienić. Wspaniałe jest to, bo człowiek się wtedy nieprawdopodobnie skupia. A tak, a propos, to słyszałem opinie rozmaitych ekspertów, którzy analizują konkurs chopinowski, że kiedy pianista ma jakąś drobną wpadkę, to moment następujący chwilę później, kiedy on natychmiast próbuje to skupienie przywrócić, jest podobno najpiękniejszy w wielu interpretacjach chopinowskich. Wtedy pianista się unosi ileś metrów nad ziemią, żeby wrócić z tym skupieniem do dawnego stanu.

Jednak nie każdemu się udaje.
- No nie każdemu się udaje, rzeczywiście. Przecież na konkursie chopinowskim, jak wiemy, były też rozmaite afery. Ivo Pogorelić, który bardzo skłócił jury, że Martha Argerich zerwała obrady. No takie sytuacje się dzieją. I co ciekawe, muzyka potrafi doprowadzić, aż do takich emocji, czy wręcz konfliktów. No ale my tu pracujemy oczywiście w atmosferze bardzo miłej, chociaż o tej rzeczywistości też sobie dyskutujemy. Wczoraj sobie urządziliśmy taką pogawędkę. Uczestnicy prosili o rozmaite rady. Co zrobić? Jakie studia?

Radzą się bo Pan dla nich jest guru.
- Jest w nich radość wielka. Oni mnie odmładzają, choć mówiąc szczerze, ja się czuję trochę w ich wieku, w sensie temperamentu, radości życia, muzykowania. Potem patrzę na PESEL i jest trochę inaczej, ale naprawdę mam wrażenie, że pasja, a niewątpliwie czuję się człowiekiem pasji, konserwuje. Przed chwilą wróciłem z Berlina, gdzie miałem okazję posłuchać Marthy Argerich i Daniela Barenboima. Oboje po osiemdziesiątce, wychodzili na scenę tak trochę powiedziałbym mozolnie, że myślałem, co się za chwilę wydarzy. Ale było zjawiskowo. Martha Argerich muzykowała niewiarygodnie. Daniel Barenboim dyrygował na siedząco, ale też fantastycznie poprowadził orkiestrę. Kiedy się pojawiły pierwsze takty muzyki, to oni nagle zaczęli mieć 30, 40 lat, po prostu coś nieprawdopodobnego, po czym Daniel Barenboim uderzył ostatni akord, ukłony i znowu mozolnie schodzili 80-latkowie ze sceny. To też opowieść o tym, że pasja nie uznaje wieku.

Adam Sztaba w Filharmonii Pomorskiej. Foto © Justyna NarewskaMuzyka odmładza, chociaż w Pana fachu są choroby zawodowe.
- Choroby zawodowe i ci młodzi warsztatowicze też mieli tutaj takie wykłady, związane chociażby z rozmaitymi ćwiczeniami. Jak dbać o siebie, o ciało? Przecież granie na instrumencie, to jest operowanie, zwłaszcza dęte instrumenty, na własnym organizmie. Człowiek chory na zapalenie płuc nie zagra żadnego dźwięku, pianista jeszcze może uderzyć dźwięk, ale to jest wszystko powiązane. Oni muszą rzeczywiście dbać o siebie, w tej chwili są jeszcze na takim etapie, że nie śpią, imprezują, biegają po hotelu. Są tacy, którzy ćwiczą nawet do godziny 2:00 w nocy, ale to jest integracja. Tak naprawdę oni mają te swoje 4 dni, gdzie się poznają, gdzie się też wzajemnie inspirują. To są młodzi muzycy z całej Polski. Cudownie się na to patrzy. To jest taki flesz naszej młodości, to, co oni robią, jak się cieszą.

Jak się czyta Pana notkę biograficzną, to zawsze na pierwszym miejscu jest „kompozytor”. Czy Pan się czuje rzeczywiście, w pierwszym rzędzie kompozytorem, a nie aranżerem?
- Tak, w pierwszym rzędzie tak się czuje, ale rzeczywiście niedużo wychodzi kompozycji spod moich rąk, przynajmniej publicznie. Sporo jest naszkicowanych, nie chwalę się nimi może dlatego, że ta poprzeczka ląduje bardzo wysoko, ale jak się już uda i chcę się czymś pochwalić, to się bardzo cieszę. W tym koncercie są dwie moje kompozycje i bardzo mnie to raduje, że mogę się nimi pochwalić. Zwłaszcza, że jedna dotyczy utworu „Nic dwa razy”, pisanego do wiersza Wisławy Szymborskiej, więc samo pisanie tego utworu już było nie lada wyzwaniem. A drugi, to finałowy „Mamy siebie”. To też jest dla mnie ciekawe, żeby się pokazać też z trochę innej strony, bo ludzie mnie rzeczywiście powszechnie znają jako tego człowieka, który łamie, przekręca znane tematy. To też ma swój urok, dlatego, że znamy bardzo dobrze utwory, z którymi wyrośliśmy i potem te zmiany dokładnie odczujemy, „a tak to wymyślił, tak tutaj to zmienił”. Melodii już się nie zmienia, bo melodia jest świętością w piosence, ale wszystko inne można gruntownie przemodelować. Moja praca aranżerska daje mi dużą radość, ale w sercu jestem kompozytorem.

Ma Pan ten swój rys w aranżacjach, co szczególnie można wysłyszeć na dwupłytowym albumie na 95-lecie Polskiego Radia. Tam Pan mierzy się z Krzysztofem Herdzinem. Pamiętam, jak swego czasu dostałam pliki, jeszcze bez okładki i po przesłuchaniu od razu wiedziałam, który zaaranżował, którą piosenkę.
- No Krzyś Herdzin, wspaniały bydgoski aranżer i kompozytor, który mieszka w Warszawie co prawda, ale przyjeżdża do Bydgoszczy uczyć na Akademii Muzycznej. Znamy się od dawna i myślę, że nie mierzyliśmy się ze sobą, tylko mierzyliśmy się z tymi piosenkami, legendarnymi. No bo zmierzyć się z „Małgośką”, to miał chyba Krzysiu, ja z kolei „Dziwny jest ten świat”. Cała masa różnych tytułów, które zostały wybrane przez słuchaczy Polskiego Radia. Bardzo było to duże wyzwanie, a jeszcze się wszystko toczyło w pandemii. Niestety, także mieliśmy dodatkową trudność. Muzycy, jak siedzieli w studiu nagraniowym, to były odstępy dwumetrowe i nagle orkiestra ma zupełnie inny rodzaj słyszenia, zupełnie inny rodzaj muzykowania. Ale bardzo dziękuję za te słowa, że jestem rozpoznawalny, że mam jakiś swój rys, bo myślę sobie i o tym też rozmawialiśmy z warsztatowiczami, że każdy musi szukać siebie i znaleźć siebie. Każdy ma tę metę, nie w znaczeniu, że już nic dalej, tylko metę, właśnie znalezienia siebie, takiego odrębnego. Niestety, to trzeba być naprawdę nieprawdopodobnie konsekwentnym, tak jak Witold Lutosławski. To był człowiek, który przez wojnę oczywiście stracił parę lat i zawsze miał takie poczucie, że musi nadganiać, że musi cały czas się spieszyć. Ale on szukał siebie i znalazł siebie wcale nie prędko, bo miał 44 lata, kiedy napisał Muzykę żałobną. Mówię to młodym ludziom, „Patrzcie, ile czasu wymaga znalezienie siebie”.

Adam Sztaba w Filharmonii Pomorskiej. Foto © Justyna NarewskaKto Pana uczył aranżacji?
- Nikt, zupełnie nikt. Studiowałem na Akademii Muzycznej w Warszawie, ale tam oczywiście miałem profesora Zbigniewa Rudzińskiego, nieżyjącego już profesora, którego bym sklasyfikował jako profesora „warszawsko jesiennego”, czyli który operował estetyką muzyki współczesnej, muzyki sonorystycznej. To było bardzo cenne, ale oczywiście mój profesor nie pisał na big-bandy, mój profesor nie pisał na sekcję rytmiczną. Mało tego, mój profesor nie używał komputera, wszystko pisał ręcznie, ale było to cenne poszerzenie wiedzy warsztatu, bo na pewno nauczył mnie wielu spraw związanych z instrumentacją. Kiedyś powiedział mi takie zdanie, na samym początku, żebym robił jak najwięcej poza Akademią, robił, to znaczy pracował, tworzył.

Dlaczego?
- Dlatego, że na Akademii mamy te zderzenie teoretyczne. Możemy napisać na kartce papieru i kartka przyjmie wszystko jak wiemy, a tam mamy życie poza uczelnią, czyli tam mamy muzyków, tam mamy zderzenie z filharmonią i zderzenie z naszym warsztatem, czy nam się udało coś napisać ciekawego, czy to jest łatwe, czy to jest trudne, czy to wychodzi? No i to było zaskakujące, bo myślałem sobie, że profesor strzela sobie w kolano. A ja dokładnie robiłem za jego zaleceniami, to znaczy byłem w teatrze Buffo u Stokłosy i Józefowicza. Potem była Maryla Rodowicz. Byłem dwudziestoletnim kierownikiem muzycznym Maryli Rodowicz i jednym chyba z najmłodszych. Potem prowadziłem Edytę Górniak i tak dalej, więc ja cały czas pracowałem na wielu frontach i to mi dało taki rodzaj wszechstronności, którą sobie cenię. Lubię poruszać się po różnych stylistykach, choć w gruncie rzeczy jakbym się miał zastanowić to czuję się rockandrollowcem.

Powiedział Pan w jednym z wywiadów, że nie chciałbym, żeby Pana syn zatracał się tak w pracy, jak Pan to robi. Jakiej przyszłości Pan chce dla syna?
- On będzie innym pokoleniem, jeszcze innym od tych warsztatówowiczów, którzy tutaj dzisiaj ze mną występują. Trudno mi powiedzieć. Im jestem starszy, tym oczywiście są myśli takie, że człowiek wykonuje swoją pasję, wyjeżdża, próbuje, ale zawsze jest coś kosztem czegoś. Tutaj spędziłem, nie widząc syna, prawie tydzień. Takie myśli mi towarzyszą, on ma teraz 7 lat i już nigdy więcej nie będzie taki. To są odwieczne wybory, kompromisy, które muzyk musi podejmować, bardzo trudne. I mimo, że jestem już człowiekiem w średnim wieku, to nadal nie ma odpowiedzi i dobrej drogi. Ale mimo wszystko jeżeli będę człowiekiem spełnionym, czy wykonującym swoją pasję, to i tak syn może nie będzie mnie widział codziennie, ale zobaczy szczęśliwego tatę.

Leopold chodzi do szkoły muzycznej?
- Już od dobrych 2 lat uczy się metodą Suzuki, czyli taką metodą, która dzieci otwiera poprzez zabawę, ale rodzice są też wyciągani i uczestniczą w zajęciach. Więc musimy obserwować, jak prowadzi pedagog zajęcia i potem oczywiście wdrażać to w domu. Mój syn przechodził już różne okresy niechęci do grania ze słuchu, ale moim zdaniem on już jest muzykiem. Może to jest trochę na wyrost, ale ja widzę w nim muzyka i widzę co śpiewa, jak śpiewa, jak trudne melodie potrafi zapamiętać i przenosić na klawiaturę. Oczywiście są też obawy, bo znam ten zawód bardzo dobrze z żoną, która jest muzykolożką i która jeszcze jest moją menadżerką. Także trochę wypełniam model profesora Pendereckiego, że żona jest obok, menedżeruje i odbiera telefony, ale myślę sobie, że to będzie już inne pokolenie i też świat będzie dla nich otworem.
Adam Sztaba w Filharmonii Pomorskiej. Foto © Justyna Narewska

Zobacz także

Julia Kamińska

Julia Kamińska

Iwaneczko

Iwaneczko

Adam Wendt

Adam Wendt

Jacek Namysłowski

Jacek Namysłowski

Magdalena Witkiewicz

Magdalena Witkiewicz

Anna Rusowicz

Anna Rusowicz

Profesor Piotr Wajrak

Profesor Piotr Wajrak

Marcin Styczeń

Marcin Styczeń

Dariusz Kozakiewicz

Dariusz Kozakiewicz

Maria Szabłowska

Maria Szabłowska

Co tydzień jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką, z niecodziennymi gośćmi, niecodziennymi tematami...
„Zwierzenia przy muzyce”
zaprasza Magda Jasińska
Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies.

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Więcej informacji można znaleźć w naszej Polityce prywatności

Zamieszczone na stronach internetowych www.radiopik.pl materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Serwisów Informacyjnych PAP, będących bazą danych, których producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Polskie Radio Regionalną Rozgłośnię w Bydgoszczy „Polskie Radio Pomorza i Kujaw” S.A. na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek wykorzystywanie przedmiotowych materiałów przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione. PAP S.A. zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jest zabronione.

Rozumiem i wchodzę na stronę