Tomasz Mierzwa

2022-06-18
dr Tomasz Mierzwa. Fot. Magda Jasińska

dr Tomasz Mierzwa. Fot. Magda Jasińska

Polskie Radio PiK - Zwierzenia przy muzyce - Tomasz Mierzwa

Doktor nauk medycznych, chirurg - onkolog, Koordynator Zakładu Profilaktyki i Promocji Zdrowia, Centrum Onkologii.

Sobota, 18 czerwca godz. 17:05
Jest pan bydgoszczaninem?

- Tak, z urodzenia, z zasiedzenia i troszkę nawet z mentalności.

Co to znaczy z mentalności?

- Są we mnie pokłady takiej tradycji bydgosko - pomorskiej, starych mieszczańskich tradycji i zwyczajów.

Skłonność do punktualności?

- Chociażby. Skłonność do punktualności, do takiego uporządkowanego życia. Moja babcia wróciła w 1920 roku z Berlina, bo tam za chlebem wyjechała jej rodzina, ale jak wybuchła wojna, to musiała wracać do swojego rodzinnego miasta i przyjechała tu, do Bydgoszczy. Zamieszkała przy ulicy Gdańskiej, tam gdzie później była restauracja „Słowianka” . Moja babcia miała dwóch synów - bliźniaków, czyli mojego ojca - Jerzego i mojego stryja -Zbigniewa, który potem wyjechał do Gdańska i tam już pozostał. A ojciec został w Bydgoszczy i tym samym, z moim starszym bratem Pawłem urodziliśmy się tutaj. Po ukończeniu szkoły podstawowej, poszedłem do IV Liceum Ogólnokształcącego.
Tomasz Mierzwa. Fot. Magda Jasińska

Tomasz Mierzwa. Fot. Magda Jasińska

Już wtedy była myśl o medycynie?

- Pojawiała się. Po zrobieniu matury, dostałem się na studia medyczne do Gdańska.

A dlaczego wybrał Pan Gdańsk?

- Wytłumaczenie jest bardzo proste, bo była rejonizacja. Próbowałem nawet, z różnych względów rodzinnych, dostać się do Warszawy, ale nie było mowy. Napisałem wówczas do jego magnificencji rektora Akademii Medycznej w Warszawie prośbę, aby wyraził zgodę na przyjęcie do tamtej uczelni. Dostałem odpowiedź, że niestety, moja rejonizacja jest w Gdańsku i trzeba było wystartować do Gdańska. Czego dziś nie żałuję, bo Gdańsk, a dzisiaj w ogóle Trójmiasto jest moim ukochanym miastem. Dodam tylko, że tam znalazłem żonę. Studiowałem jednak w Gdańsku jedynie 3 lata, dlatego, że w tym czasie uruchamiano drugi Wydział Lekarski Akademii Gdańskiej, tu u nas w Bydgoszczy. W związku z tym, przeniosłem się na te ostatnie 3 lata studiów i też tego nie żałuję, bo poznałem od podszewki powstającą uczelnię. Wtedy z wieloma profesorami byliśmy naprawdę w takiej bliskiej zażyłości. Wielokrotnie rozmawialiśmy z nieżyjącym dziś profesorem Romańskim, ówczesnym panem docentem Mackiewiczem. Byliśmy autentycznie traktowani przez tych ludzi jako młodsi koledzy w zawodzie i to nam zostało do dziś. Tego niestety nasi koledzy do końca studiujący w Gdańsku, mimo że to uczelnia z wielkimi tradycjami, nie mieli.

Już wtedy wiedział Pan jaką wybierze specjalizację?

- Oj, ja już właściwie na studiach wiedziałem, że będzie to specjalizacja zabiegowa. Już po czwartym, piątym roku studiów nie miałem żadnych wątpliwości, że będzie to specjalizacja zabiegowa i potem, że to będzie chirurgia. I już bardzo szybko po zakończeniu studiów i rozpoczęciu stażu, nie miałem też żadnych wątpliwości, że to będzie chirurgia onkologiczna. Na stażu dołączyłem do zespołu, który prowadził pan doktor Witold Czechowicz. Jest okazja, żeby złożyć hołd nieżyjącemu człowiekowi. To był mój na pewno największy nauczyciel chirurgii, największy nauczyciel onkologii. Człowiek o złotych rękach, z chirurgicznej krakowskiej szkoły, który przyjechał do Bydgoszczy, żeby budować i kształtować bydgoską onkologię i to się udało. Do dzisiaj ci koledzy, którzy gdzieś tam po drodze otarli się o pana doktora Czechowicza, to czuć w ich rękach, w ich mentalności, w ich wiedzy i podejściu do pacjenta szkołę Czechowicza.

Czyli to był Pana mentor?

- Tak, to był mój autentyczny mentor, mój mistrz, Mój nauczyciel zawodu, życia, pewnej etyki postępowania zawodowego. Oczywiście nie tylko on, bo miałem duże szczęścia otrzeć się o wielu naprawdę wybitnych chirurgów i o wielu wybitnych profesorów, a jak nie profesorów, to o wielkie postaci świata medycznego tego miasta i regionu. Miałem możliwość kontaktu z wieloma osobami, to są przyjaźnie na lata. Bardzo dużo i bardzo ciężko pracowaliśmy. Pamiętam tych pierwszych kilka lat w pracy. To była właściwie praca, praca i jeszcze raz permanentna praca. To były dyżury, operacje od rana do następnego dnia.

A co takiego jest fascynującego w tej specjalizacji zabiegowej, w pracy chirurga?

- Już sama nazwa, chirurgia, czyli jakby coś takiego, co można zrobić własnymi rękami, coś, co bym powiedział, spektakularnie szybko przywraca pacjenta do życia, bardzo często do zdrowia. Pamiętam wiele zabiegów, dzięki którym udało się pacjenta uratować. To jest coś niesamowitego, taka moc sprawcza. Oto człowiek czy zespół ludzi, którzy umieją zrobić coś, żeby uratować człowieka. To chyba było najbardziej urzekające w moim zawodzie.

Jak to się stało, że pracując jako chirurg - onkolog, zabrał się też Pan za profilaktykę? To nie zawsze idzie w parze.

- Nie zawsze idzie, ale to właśnie była kolejna pewna fascynacja. Nie ukrywam, że ten pomysł podrzucił mi ówczesny dyrektor Centrum Onkologii pan Zbigniew Pawłowicz, który wówczas organizował zespół profilaktyki, który chwilę potem został przekształcony w Zakład Profilaktyki i Promocji Zdrowia. Coś w samych zamyśle absolutnie unikatowego i to w jakiś sposób mnie zafascynowało. Więc przystąpiłem do tego projektu z dużą porcją obaw, bo trzeba było budować coś od samego początku. Dzisiaj się wydaje, że profilaktyka to programy profilaktyczne, to mammografia, cytologia, kolonoskopia, może tomografia komputerowa klatki piersiowej . Wtedy tak naprawdę nie było tych programów, one oficjalnie wystartowały dopiero w 2007 roku, a my zaczęliśmy działania w zakładzie profilaktyki w roku 2001. Ale chyba się udało.

Zaangażował się Pan w tę profilaktykę powiedziałabym w 300 procentach i przez to trochę Pana kariera chirurga - onkologa przystopowała.

- Siłą rzeczy musiała, na dodatek pojawiły się pewne problemy zdrowotne, które troszeczkę mnie zaczęły wyłączać rzeczywiście z czynnej chirurgii. Musiałem w jakiś sposób ograniczyć bycie na sali operacyjnej, ale do dzisiaj muszę tam czasami wejść, żeby poczuć tę atmosferę, żeby się umyć do zabiegu chociaż nawet krótkiego, żeby na chwilę zostać na sali operacyjnej czy zabiegowej, stanąć przy stole operacyjnym. No bez tego nie da się być chirurgiem.

Jest Pan pasjonatem swojej pracy. Jak wraca Pan do domu to też rozmawia o sprawach medycznych?

- Niestety tak. Na dodatek moja druga połowa, czyli moja żona Grażyna też jest lekarzem dwojga specjalizacji - jest pediatrą i gastroenterologiem. Jak wracam, to rozmawiamy ze sobą o problemach i też próbujemy wspólnie je rozwiązywać. Może dlatego nasze dzieci nie poszły na medycynę.

Panie doktorze, kiedy Pan znajduje czas - bo przecież pracuje Pan właściwie od rana do nocy - żeby jeszcze pojawiać się na wydarzeniach kulturalnych, a widuję Pana.

- To jest umiejętność pewnej organizacji swojego życia i jednak pewnej takiej ciągoty do realizowania różnych pasji. Ostatnio byliśmy na znakomitej premierze baletu „Alicja w krainie czarów”. Moim zdaniem rewelacja, absolutnie wydarzenie sezonu. Nie było chyba od 20 lat festiwalu operowego, na którym byśmy nie byli, czy premiery w operze, której byśmy nie zaliczyli. Oczywiście pewnych rzeczy, będąc młodszym człowiekiem nie rozumiałem. Słuchałem Beatlesów, to oni dokonali moim zdaniem największy przełom muzyki rozrywkowej. Potem w Polsce zaczęły kwitnąć zespoły. Jak byłem jeszcze kilkunastoletnim chłopakiem, to była fascynacja Czerwonymi Gitarami, Trubadurami, grupą No to co, Skaldami, Niebiesko - Czarnymi. Nieco później był rock, rock brytyjski. Wtedy dla mnie muzyka operowa była czymś nie do słuchania i wówczas ojciec mi powiedział: Przyjdzie taki czas, że będziesz chciał posłuchać czegoś innego. I zdarzyło się tak, że trafiłem do teatru w Warszawie do Opery Narodowej, było to przedstawienie opery „Pajace i Rycerskości Wieśniaczej”. Przyznam szczerze, że byłem wtedy pierwszy raz w operze i poczułem jakiś taki powiew, żeby nie używać wielkich słów, może nie wielkiego świata, ale odkryłem, że on istnieje.

Gdyby nie był Pan lekarzem, to kim by Pan był?

- Nie wiem czy nie dziennikarzem sportowym. Może pasja, to za dużo powiedziane, ale proszę pamiętać, że to znowu były lata 70. i to był głos Jana Ciszewskiego, który relacjonował największe sukcesy futbolu. Ten głos Jana Ciszewskiego i te przeżycia naszego mundialu w Niemczech, to pozostało do dzisiaj i mnie to fascynowało, jak ci ludzie, gdzieś tam zza mikrofonu, potrafią komentować. To była wielka fascynacja, że ten głos dociera do wielu ludzi.

Zobacz także

Paweł Szkotak

Paweł Szkotak

Łukasz Drapała

Łukasz Drapała

Paulina Rubczak

Paulina Rubczak

Anna Rusowicz

Anna Rusowicz

Darek Kozakiewicz

Darek Kozakiewicz

Paweł Lucewicz

Paweł Lucewicz

Profesor Piotr Salaber

Profesor Piotr Salaber

Olga Bończyk

Olga Bończyk

Damian Sikorski

Damian Sikorski

Co tydzień jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką, z niecodziennymi gośćmi, niecodziennymi tematami...
„Zwierzenia przy muzyce”
zaprasza Magda Jasińska
Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies.

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Więcej informacji można znaleźć w naszej Polityce prywatności

Zamieszczone na stronach internetowych www.radiopik.pl materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Serwisów Informacyjnych PAP, będących bazą danych, których producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Polskie Radio Regionalną Rozgłośnię w Bydgoszczy „Polskie Radio Pomorza i Kujaw” S.A. na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek wykorzystywanie przedmiotowych materiałów przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione. PAP S.A. zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jest zabronione.

Rozumiem i wchodzę na stronę