Ale to właściwie był rekord pani Hani. Dokonała Pani niemożliwego. Nie znam wielu kobiet, które by po takich przejściach - operacji, chemioterapii chciały się podjąć takie wyzwanie.
H.L. - Tak, muszę powiedzieć, że to wyzwanie to była dla mnie niesamowita mobilizacja. Ja sobie powiedziałam, że to zrobię. O raku dowiedziałam się na parę dni przed poprzednim terminem wyjazdu, kiedy ta nasza wyprawa miała już ruszać, więc to się wszystko musiało przesunąć o rok. Ja miałam to w głowie - "Mam rok, żeby przejść operację. Mam rok, żeby przejść chemię i muszę pracować nad tym, żeby ręka po operacji była sprawna, żebym mogła stać za sterem. I jak dojdę do siebie, to będzie dobrze, to będę zdrowa". Postawiłam właściwie sobie takie wyzwanie, a cała załoga mnie bardzo z tym wspierała. Pierwsze takie próbne rejsy robiliśmy najpierw w sierpniu, zaraz po chemii kiedy byłam bardzo słaba. Wierzyłam, że z każdym tygodniem musi być lepiej, a później był kolejny taki próbny rejs sierpniowy. Też jeszcze było słabo, ale dałam już radę, płynęliśmy non stop trzy doby w bardzo sztormowych warunkach. To była taka próba. Było ciężko, czasami ze łzami w oczach stałam za tym serem na wachcie ale dałam radę. A potem kolejna próba w październiku kiedy przeprowadziliśmy z Madagaskaru do Kapsztadu jacht w trzyosobowym składzie. To był jednak kawał oceanu do pokonania i zrobiliśmy to. Czułam, że było już lepiej, że siły wracają i w grudniu właściwie wróciłam do formy i pojechaliśmy do Kapsztadu.
H.L. - Tak, muszę powiedzieć, że to wyzwanie to była dla mnie niesamowita mobilizacja. Ja sobie powiedziałam, że to zrobię. O raku dowiedziałam się na parę dni przed poprzednim terminem wyjazdu, kiedy ta nasza wyprawa miała już ruszać, więc to się wszystko musiało przesunąć o rok. Ja miałam to w głowie - "Mam rok, żeby przejść operację. Mam rok, żeby przejść chemię i muszę pracować nad tym, żeby ręka po operacji była sprawna, żebym mogła stać za sterem. I jak dojdę do siebie, to będzie dobrze, to będę zdrowa". Postawiłam właściwie sobie takie wyzwanie, a cała załoga mnie bardzo z tym wspierała. Pierwsze takie próbne rejsy robiliśmy najpierw w sierpniu, zaraz po chemii kiedy byłam bardzo słaba. Wierzyłam, że z każdym tygodniem musi być lepiej, a później był kolejny taki próbny rejs sierpniowy. Też jeszcze było słabo, ale dałam już radę, płynęliśmy non stop trzy doby w bardzo sztormowych warunkach. To była taka próba. Było ciężko, czasami ze łzami w oczach stałam za tym serem na wachcie ale dałam radę. A potem kolejna próba w październiku kiedy przeprowadziliśmy z Madagaskaru do Kapsztadu jacht w trzyosobowym składzie. To był jednak kawał oceanu do pokonania i zrobiliśmy to. Czułam, że było już lepiej, że siły wracają i w grudniu właściwie wróciłam do formy i pojechaliśmy do Kapsztadu.