- Jestem.
- To jest piosenka, którą napisał mój tata - Wojciech Korda, słowa napisała Agnieszka Osiecka. I to było parę lat przed moim narodzeniem. A w związku z tym, że moi rodzice, moja mama bardzo chciała mieć córkę, to ja mam wrażenie, że oni po prostu najpierw nagrali piosenkę, a potem się urodziłam, w tej kolejności, więc to jest taki mój talizman. Ja wiem, że rodzice często wyposażają swoje dzieci w wykształcenie i kupują im różne rzeczy. Ja dostałam piosenkę i to jest forma talizmanu, to jest coś, co mnie prowadzi. Moi rodzice, oboje obchodziliby w tym roku 80-urodziny, są już razem, hasają po swoich hipisowskich łąkach, a ja tutaj na dole jestem i czuję ich takie wsparcie i błogosławieństwo.
Ta piosenka została nagrana 45 lat temu, a brzmi jakby została skomponowana przed chwilą.
- To tak naprawdę jest właśnie ta magia. To jest piosenka ich, ja nie wiem jak oni to zrobili, ale to zrobili.
- Ale będzie trzeci i to jest absolutna tajemnica, dlatego że ostatni singiel z tej płyty będzie tylko i wyłącznie dodany do serwisów streamingowych.
I jak zwykle trzymasz nas w ciągłej niepewności.
- A jak?
Ale mamy duety: „Co się stało z naszą miłością”, to był jeden z singli promujących płytę. Jest „Zielono mi” i to będzie też taki trochę pokłon zmarłemu Janowi Ptaszynowi Wróblewskiemu.
- Tak, oczywiście, ale trzeba wyjaśnić, że kompozycję Jana Ptaszyna Wróblewskiego wykonałam z Andrzejem Dąbrowskim. Bardzo chciałam, żeby solo na saksofonie nagrał Ptaszyn, ale to już był ten moment, kiedy kiepsko było u niego ze zdrowiem. Natomiast nie ma przypadków na tej płycie. To wszystko się tak jakby składa, że ożywiamy piosenki posągi i dla mnie taką piosenką posągiem jest właśnie „Zielono mi”. Swoje marzenie spełniłam, bo zaśpiewałam z Andrzejem Dąbrowskim, który jest moim Mistrzem, a z drugiej strony, jest po prostu kochanym człowiekiem. My się przyjaźnimy, dzwonimy regularnie. Mamy podobne pasje. Ja kocham motoryzację, on wiadomo jest mistrzem rajdowym. Także sobie wymyśliłam, że z nim zaśpiewam. Andrzej Dąbrowski jest dla mnie jeszcze ikoną, więc to, że mam jego na swojej płycie, to mówię wszystkim: „zazdrośćcie mi”.
Po drugie, on Cię zna jeszcze zanim się narodziłaś?
- Tak, to prawda i jest takim łącznikiem, jakby poprzez artystów, bo oni są dla mnie łącznikiem, dzięki nim poznaję moją mamę. Po prostu poprzez przyjaciół moich rodziców, ja mam szansę, jakby z nimi przebywać.

To są takie piękne powroty, prawda? Czy taka jest cała płyta?
- Chyba tak. Patrząc na te inne utwory, które się pojawią, na płycie będzie 10 utworów, a w streamingu jeden dodatkowo, czyli będzie w sumie 11.
Czy to jest też taka trochę opowieść o Annie Rusowicz dziś?
- Trochę to jest moja historia. Myślę, że to jest podsumowanie kilku ostatnich lat, dlatego, że zawsze moje płyty powstają w taki sposób, że one są klamrami. Ja wydaję płyty tak co 4 lata, czasami szybciej. Czasami są to płyty bardziej okolicznościowe, ale zawsze jest to ważna płyta, która opisuje jakiś ważny moment w moim życiu. Na przykład moja ostatnia płyta „Przebudzenie”, opisywała przebudzenie, ten moment, kiedy urodził się mój syn. Płyta taka w sumie eksperymentalna, to była moja płyta ciążowa. Każda płyta podsumowuje jakiś dany okres mego życia.
Albo pokazuje pewne zwroty akcji.
- Tak, życie po prostu koło czterdziestki potrafi zaserwować niezłą jazdę. Ale wiesz, dzięki temu jest bardzo urozmaicone i mogę powiedzieć, że nie nudziłam się przez ostatnie lata.
O czym zresztą możemy posłuchać w piosence „Naiwna”.
- Chociażby.
Słuchaj, Ty w ogóle lubisz duety?
- Ja kocham śpiewać z drugim człowiekiem, a jeżeli jeszcze po drugiej stronie mam przyjaciela, czy przyjaciółkę, czy świetnego człowieka, to sama radość.
Wszystkie trzy duety będą z mężczyznami? Tak próbuję Cię podpytać.
- 2 duety są facetami, czyli z Kubą Badachem i Andrzej Dąbrowskim.
A trzeci? Coś więcej powiesz?
- Nie, ja po prostu potrafię trzymać język za zębami. Jak ktoś powie mi tajemnicę, trzymam do grobu. Mogę zdradzić, że zaśpiewam z kobietą.
Przeczytałam: „jestem lojalna wobec moich muzycznych fascynacji i inspiracji”. Tego Ci odmówić nie można…
- Po prostu mam zasady i trzymam się moich zasad. Uważam, że one w ogóle są ważne, prowadzą mnie w dobrym kierunku. Zdradzanie samej siebie i łamanie własnych zasad jest kiepskie.
A na czym polega, teraz będę łamać język: „rusowiczowskość”?
- Jej, jak fajnie to zabrzmiało. Rusowiczowskość jest to chyba coś takiego, co jest związane z moim rodem Rusowiczów. Rusowiczowskość jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ja już widzę u mojego syna tą rusowiczowskość. To jest pewien charakterystyczny sposób patrzenia na świat, wrażliwość, a trochę nawet i geny.
Jesteś optymistką, prawda?
- Ja jestem hedonistką. Jestem optymistką, znaczy, myślę, że nie ma czasu na tej planecie, na to, żeby być pesymistą. Życie i tak potrafi być przytłaczające, więc po co sobie dokładać?
Też przeczytałam, że nowe piosenki powstawały: „bez planu w mrocznym okresie mojego życia”. Czyli to takie antidotum?
- Trochę tak, bo muzyka zawsze miała dla mnie rolę takiej przyjaciółki, wsparcia. Mnie muzyka nie zawiodła, mogą zawieść mnie ludzie, biznes, który jest trudny, związany z muzyką, ale muzyka daje samą radość.
Każdą piosenkę nagrałaś „na setkę”? Tu trzeba wytłumaczyć, bo to tak trochę niekiedy brzmi dziwnie.
- „Na setkę” czyli wypić setkę przed wejściem do studia i nagrywać. (śmiech)
Obawiałam się właśnie, że tak powiesz.
- No właśnie, bo to tak po bigbeatowemu, ale sposób nagrywania „na setkę” jest to taki tradycyjny sposób. Wszyscy razem nagrywamy. To jest mniej więcej coś podobnego, jak piłkarze grają na boisku i wszyscy strzelamy do jednej bramki. Jak drużyna jest dobra i zgrana, to będzie miała bramki, a jak nie, to sobie strzela „autogola”.
A Ty masz taką zgraną drużynę?
- Powiem ci tak, mam.
To przedstaw swoją drużynę.
- Było wielu muzyków, którzy wzięli udział w nagraniach, dlatego, że kiedyś ktoś mi dał jedną mądrą radę. Może nawet powiem, kto - Janek Młynarski, z którym się przyjaźnię i Janek mówi tak: „Słuchaj, pamiętaj Anka, otaczaj się geniuszami i lepszymi od siebie, bo to jest tylko jeden warunek, żeby po prostu się rozwijać”. I od kiedy zaczęłam to robić i gram z muzykami naprawdę rasowymi, zapraszam cudownych, zdolnych ludzi na płytę i to jest ten efekt, a ja się przy okazji przy tym rozwijam.
No to teraz przedstawiaj muzyków, tych swoich stałych.
- Może powiem tak, matką tej płyty jestem ja, ojcem tej płyty jest Tomek „Harry” Waldowski, z którym produkowaliśmy, choć my tego nie produkowaliśmy, ale powiedzmy, byliśmy tak duchowo opiekunami tej płyty. Harry siedział nad tymi nagraniami, miksował, działał i dodawał instrumenty, więc jesteśmy z Tomkiem rodzicami płyty. Przez tę płytę przewinęło się mnóstwo znakomitych muzyków i chciałabym tutaj powiedzieć o nowym na przykład nabytku - Jarek Bothur saksofonista, który nagrał solo do „Zielono mi”. Po prostu czapki z głów, jestem zafascynowana, to jak nagrał tę solówkę.
Wiele będzie dobra na tej płycie. Mamy też Martę Zalewską.
- Tak, Martusia, z którą grałyśmy w takiej mojej formacji niXes futurystyczne dźwięki. Marta tutaj nagrała też smyki, tak więc lubię otaczać się przyjaciółmi.

- Kto powiedział, że tak ma być? Ja chętnie się dowiem.
Pewnie, to tylko w „Tańcu z gwiazdami” jest półtorej minuty, albo na Eurowizji trzy minuty.
- Tak, bo ktoś to kiedyś ustalił, wiesz, ja kocham łamać zasady i podważać różne teorie dziwne i spiskowe, więc myślę sobie, że oczywiście są pewne ramy, do których musimy się jako społeczeństwo dostosowywać, ale umówmy się, że muzyka jest taką dziedziną, gdzie możemy pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa.
Tym bardziej, że ten świat ery hipisowskiej lubił dłuższe formy, prawda?
- Hipisowskiej czy nie, myślę sobie, że po prostu to od nas tylko i wyłącznie zależy to, co my chcemy przekazać. Czasami jak napiszemy długi tekst, to nie jesteśmy w stanie tego zaśpiewać w trzy minuty. Więc zaśpiewamy tak, że piosenka musi mieć jakąś swoją długość. To czasami wychodzi w sposób naturalny.
A jesteś bardziej twórcza, jak coś tak od wewnątrz gryzie?
- Tak. Oj jak czasami mnie tak ugryzie, podskoczę, wtedy wypluję z siebie wyjątkowy tekst.