Gość programu

Tadeusz Olchowski

2024-04-25
Tadeusz Olchowski. Fot. Julita Górska

Tadeusz Olchowski. Fot. Julita Górska

Autor piosenek, kompozytor i wykonawca, który zaprasza nas do „Poczekalni”. Poezja, jazz i autorski slalom między muzycznymi stylami - Tadeusz Olchowski śpiewa o dojrzałej miłości, przemijaniu, godzeniu się z losem i ulotnych chwilach zachwytu.

...ja byłem z muzyką związany od dzieciństwa. Pochodzę z takiego domu, gdzie rozbrzmiewała muzyka. To taki czterorodzinny poniemiecki dom i w każdej rodzinie właściwie było muzykalnie (...) dla mnie było naturalne, że na początku pisałem muzykę tylko do swoich tekstów. Dla mnie najważniejszy jest jakiś przekaz w piosence (...) często spotykałem się z pytaniem, dlaczego tak późno zacząłem cokolwiek pisać i myślę sobie, że chyba tak musiało być. Trzeba było przeżyć tych kilkadziesiąt lat, nabrać, nazbierać doświadczeń, nabrać dystansu, żeby właściwie mieć o czym opowiadać. Coś trzeba przeżyć, tak samo, jak żeby coś napisać, to musimy najpierw bardzo dużo przeczytać....”

Piątek, 26 kwietnia 2024 o godz. 20:05
Panie Tadeuszu ta płyta to prawdziwy konglomerat różnych światów. Mamy tutaj i świat fantastycznych tekstów, przepięknych historii, ale również i trochę jazzu pobrzmiewa.
- No tak się składa, że te dźwięki i te teksty, które są jakby osią tej płyty, tak przynajmniej czułem wtedy, najlepiej ilustrowały, to co muzycznie czułem.

To powiedzmy w takim razie, najpierw zacznijmy od tekstów. Jakie teksty tu mamy.
- To nie było zamierzone, ale tak się złożyło, że cztery piosenki, które znajdują się na płycie, to są piosenki do wierszy, czy tekstów Jonasza Kofty. No i tak nam to właśnie pasowało, że one wszystkie się tu pięknie zmieściły. Płyta się różni od mojej pierwszej płyty, głównie tym, że nie jest w 100 procentach moją autorską płytą, a więc są inni autorzy tekstów. Są dwie piosenki pani Krystyny Zajko-Minkiewicz, naszej poetki, która tutaj wprowadziła taki pierwiastek kobiecy do tych tekstów. No jest tekst Staszka Głowacza do piosenki: „Panta Rhei”, wszystko płynie. Faktycznie sobie wszystko płynie jak widać. A w tytułowej „Poczekalni” to jest mój wspólny tekst i Jana Lechowskiego, do jego muzyki.

Akurat to jest wyjątkowo jedna piosenka na tej płycie muzyki, reszta muzyki wyszła spod Pana pióra?
- Reszta muzyki wyszła spod moich palców.

No właśnie, jak Pan komponuje? Analogowo, czy raczej już używając komputera?
- Zdecydowanie analogowo, po prostu przy pianinie to się wszystko rodzi. Siada się do pianina, właściwie to fortepian, który jest tylko narzędziem, ale muzyka się rodzi w głowie. Fortepian to jest główne narzędzie, gdzie powstaje muzyka, a potem to się tylko przekłada. Natomiast później zaczyna się fajna zabawa zaaranżowaniem tych rzeczy, które rosną bardziej lub mniej, nabierają charakteru, wchodzą inne instrumenty i to też dodaje takiej innej przestrzeni muzycznej.

Od którego tekstu to się wszystko zaczęło w „Poczekalni”?
- Prapoczątkiem, w roku 2014 była „Wyspa”, to jest wiersz Jonasza Kofty, do którego odważyłem się napisać muzykę i stworzyć z tego piosenkę. Ona powinna trwać około 3 minut, ale wiersz był zbyt krótki. W 2014 roku na festiwalu Jonasza Kofty w Warszawie piosenka zdobyła drugą nagrodę, srebrny klucz i ta nagroda to fajna rzecz, ale jeszcze fajniejszą rzeczą był taki kop, jaki dostałem od Jurka Mamcarza, dyrektora artystycznego festiwalu, który mnie tym kopem zachęcił do dalszego pisania i komponowania. Zachęcił też do sięgnięcia po teksty Jonasza.

Czy to było proste? Trzeba było zadzwonić do rodziny?
- Kupiłem sobie takie bardzo ładne wydanie, zbiór wierszy i tekstów Jonasza Kofty i po prostu przeglądałem to. Kiedyś złapałem się na tym, że śpiewałem to, to był jakiś znany tekst piosenki Jonasza Kofty i tak jakoś mi to po prostu leżało, pasowało mi to. Stąd też moja decyzja, dlaczego by nie spróbować?

Ten pierwszy festiwal okazał się ważny.
- Tak sobie teraz z perspektywy czasu myślę, że to, że na tej płycie jest kilka tych piosenek do wierszy Kofty, to jest taka fajna klamra tamtego czasu, takie 10 lat.

Ten materiał nagrywał Pan gdzie, u siebie w domowym studiu?
- Różnie. Sporo nagrywałem w swoim takim studiu domowym. Teraz to można zrobić w całkiem przyzwoitych warunkach. Instrumenty dęte nagrywaliśmy we Wrocławiu, głównie saksofony nagrywane były we Wrocławiu. Trąbki w różnych innych studiach udało się zarejestrować.

Tadeusz Olechowski. Fot. Julita GórskaPrzedstawi Pan muzyków, którzy Panu towarzyszyli?
- Głównie soliści, dużo jest dźwięków na trąbce i flugelhornie, które wydaje Patrycjusz Gruszecki, muzyk właściwie jazzowy, ale nie tylko jazzowy, bardzo wszechstronny. Fajnie nam się współpracuje, on wnosi zupełnie inne rzeczy, inne przestrzenie muzyczne, brzmienia. Drugim instrumentalistą jest Władek Kwaśnicki, który gra na saksofonie. To taka fajna historia, bo my jesteśmy kuzynami z jednego domu. Potem nasze drogi na bardzo wiele lat się rozeszły i tak się jakoś po czasie w ten sposób łączą. Jeszcze jest Łukasz Kłos, który w „Wyspie”, o której wspominałem zagrał solo na flugelhornie w kilku miejscach i na skrzypcach wspomaga mnie Magda Pańczuk. A resztę ścieżek wykonuję samodzielnie.

Trzeba przyznać, że te sola na instrumentach dętych dodają pewnego smaku całej płycie.
- Tak, bo to robi charakter. Sama płyta jest dosyć zróżnicowana stylistycznie, bo pojawia się i bossa nova. I to nie raz. Jest taka piąta piosenka na płycie „Michael F”, może tytuł dosyć enigmatyczny, ale ten Michael F, to jest Michael Franks i ta piosenka jest takim trochę moim hołdem dla Michaela Franksa, dlatego z premedytacją zaaranżowana jest w bossa-novie.

Tutaj tych takich wskazań osobistych mamy więcej - „Michael F.” czy „Iwa S.” czy „Aliszka”

- „Iwa S.” to jest prawdziwa historia naszego ponad czterdziestoletniego związku małżeńskiego, opowiedziana w niecałe 3 minuty. Ale najlepsze było to, że ten tekst do głowy przyszedł mi w łóżku, w środku nocy, kiedy spaliśmy. Ja wyciągnąłem telefon i tam paluszkiem wydziergałem w klawiaturę ten tekst. Natomiast Aliszka, która się pojawia tajemniczo w instrumentalnym utworze, to jest nasza wnuczka, która jest takim dla mnie, jak napisałem, skrzydlatym strażnikiem pamięci muzycznej, bo ona jest mocno utalentowana muzycznie i czasem zapamiętuje rzeczy, które ja gdzieś pokazałem, a potem nie pamiętam.

Co to za „Poczekalnia”, jak byśmy mogli określić to miejsce.
- Czekanie i przystanek tam się pojawiają takie słowa. To jest taka poczekalnia na tę naszą najważniejszą miłość, coś bez czego trudno żyć i na to się czeka czasem z dobrym skutkiem, a czasem nie. Ta „Poczekalnia” to jest też utwór szczególny, dla mnie dosyć ważny, bo to jest kompozycja Jana Lechowskiego, nasz wspólny tekst i znowu sięgam do czasów studenckich. Poznaliśmy się w Zielonej Górze. Obaj studiowaliśmy Wychowanie Muzyczne, tam był zespół, z którym graliśmy na Festiwalu Piosenki Studenckiej. Raz trafiliśmy do Opola i on przesłał mi taki szkic tej piosenki, tej „Poczekalni”. To przeleżało gdzieś tam długo w szafie i po wielu latach, sobie przypomniałem. Pomyślałem, że muszę jakoś do tego wrócić i zacząłem słuchać. Po pierwsze było za krótkie, więc stąd się stałem współautorem tekstu, bo musiałem dopisać, żeby była piosenka, no i musiałem znaleźć pomysł na wykonanie, na aranżację. Smutna strona medalu jest taka, że Jan już nie żyje, nie ma go między nami i cieszę się, że w jakiś sposób tak się puentuje ta nasza kilkudziesięcioletnia znajomość, wydaniem tej „Poczekalni”.

Czy trzeba mieć trochę odwagi, żeby na jednej płycie pomieszać teksty Jonasza Kofty, ale też i swoje teksty?
- No pewnie. Trzeba, ale dla mnie było naturalne, że na początku pisałem muzykę tylko do swoich tekstów. Dla mnie najważniejszy jest jakiś przekaz w piosence. Jest taka piosenka numer 7 „A teraz ty” i to jest historia nie o nas, nie o mnie, tylko historia, którą sobie wyobraziłem. Dosyć regularnie, od iluś lat jeździmy na wakacje do Niechorza i mieszkaliśmy w pobliżu takiego nocnego klubu Bałtyk. Także te miejsce akcji jest prawdziwe, natomiast postaci i sama historia są wymyślone. Wyobraziłem sobie, że tak mogło być, bo widzieliśmy tylko to, co się działo pod klubem na chodniku, na ulicy, a w klubie w środku nigdy nie byłem, ale wyobraziłem sobie tą historię jakbym był jej świadkiem. No i tak powstała ta piosenka.

To nie tylko są Pana historie?
- To właśnie jest wyimaginowana historia.

A „Najdłuższy spacer świata”?
- No tu się muszę przyznać bez bicia, to jest nasza historia, która ma taki prawdziwy powtarzalny element. To taka historia jak moja Iwonka wyjeżdżała z parkingu do pracy. Ja zawsze jej w oknie machałem, to był taki rytuał. Rozbudowałem ten rytuał, aż do takiego tekstu. W sumie ja wiem wydźwięk jest słodko – gorzki.

Różne były koleje Pana muzycznego życia, ale to doświadczenie dodaje smaczku. I to wszystko słychać w kolejnych nagraniach.
- Po prostu ja często spotykałem się z pytaniem, dlaczego tak późno zacząłem cokolwiek pisać i myślę sobie, że chyba tak musiało być. Trzeba było przeżyć tych kilkadziesiąt lat, nabrać, nazbierać doświadczeń, nabrać dystansu, żeby właściwie mieć o czym opowiadać. Coś trzeba przeżyć, tak samo, jak żeby coś napisać, to musimy najpierw bardzo dużo przeczytać.

O to prawda, niekiedy się nie da potem nadrobić pewnych zaległości. Natomiast nigdy nie było pokusy wcześniej, żeby pisać sobie.
- Spotykają mnie wyrzuty ze strony koleżanki małżonki, „czemu nie notowałeś tego”, bo pamięta się oczywiście dużo rzeczy, ale nie wszystkie. Ja wiele lat grałem poza Polską. Spędziłem ponad 20 lat w krajach Bliskiego Wschodu. To jest konkretnie inna planeta, polskich utworów raczej nie grałem, chyba tylko jako ciekawostkę, jak ktoś pytał: „skąd jesteście, z Polski, no to może coś polskiego zagracie”. Grało się inne rzeczy, bardziej takie światowe. To co przeżyłem faktycznie jest materiałem, może nawet na niejedną książkę i myślę, że potencjalnemu czytelnikowi trudno by było uwierzyć w to, co bym mógł napisać w tej książce.

A siedząc w tych luksusowych hotelach nie myślał Pan o pisaniu pamiętnika.
- Raz gdzieś tak dosyć późno sobie wypunktowałem i doszedłem do tytułu książki, który brzmiał: „Jak Akram kłamca z Kairu”. To był specjalista od wyciągania w takiej, czy innej formie pieniędzy od gości. Nie, że nieuczciwie, ale miał dużą siłę perswazji.

Tadeusz Olechowski. Fot. Julita Górska
Ale nie żałuje Pan niczego?
- Nie, to ciekawe, bo ja byłem z muzyką związany od dzieciństwa. Pochodzę z takiego domu, gdzie rozbrzmiewała muzyka. To taki czterorodzinny poniemiecki dom i w każdej rodzinie właściwie było muzykalnie. No więc ja siłą rzeczy tam zacząłem grać i zaczęło się od akordeonu. Potem był jakiś flet prosty, klarnet.

Rodzice też grali.

- Nie. Akurat w moim przypadku nie. Potem wyjechałem do Opola, bo 5 lat mieszkałem w Opolu i to miasto mocno mnie zainfekowało, bo to naprawdę wtedy była stolica polskiej piosenki i zaczęło się granie na gitarze. Wtedy pomimo tego, że chodziłem do technicznej szkoły, odważyłem się pojechać na egzaminy wstępne na wychowanie muzyczne i grałem jakoś tam, nie wiem czy dobrze, ale skutecznie Bacha na gitarze. Grałem i przyjęli mnie. Także to takie były losy. Potem oczywiście gdzieś o otarłem się o estradę, graliśmy różne rzeczy. A potem zaczęły się te wyjazdy wieloletnie, a nie miałem świadomości, że taki szmat czasu zajmie, to jeżdżenie tu i tam.
Co tydzień jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką, z niecodziennymi gośćmi, niecodziennymi tematami...
„Zwierzenia przy muzyce”
zaprasza Magda Jasińska
Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies.

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Więcej informacji można znaleźć w naszej Polityce prywatności

Zamieszczone na stronach internetowych www.radiopik.pl materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Serwisów Informacyjnych PAP, będących bazą danych, których producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Polskie Radio Regionalną Rozgłośnię w Bydgoszczy „Polskie Radio Pomorza i Kujaw” S.A. na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek wykorzystywanie przedmiotowych materiałów przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione. PAP S.A. zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jest zabronione.

Rozumiem i wchodzę na stronę