Krzysztof Prusik
2025-07-18
„...wyjeżdżałem na różnego rodzaju kontrakty zagraniczne, aż w końcu w 2015 roku wróciłem i zaczęła się tutaj przygoda. Po paru latach poszedłem do „The Voice Senior”, który odmienił całkowicie, ale to całkowicie moje życie (...) zacząłem swoje życie właśnie od popu. Poszedłem i kształciłem się klasycznie. Nauczono mnie przede wszystkim, jak brać oddech, jak nim dysponować, jak układać usta, jak gospodarować po prostu całym aparatem, żywym aparatem, bo to jest taka sytuacja, że jak się zachoruje, to się nic nie da (...) jeżeli chodzi o arie, o pieśni. Tam się trzeba przede wszystkim przebić głosowo, w popie mamy mikrofon, możemy czarować, tu jest sama akustyka i trzeba to wszystko zrobić głosem i to się przydaje. Mikrofon jest, ale jest jedna zasada, mikrofon sam nie zaśpiewa...”
Sobota, 19 lipca 2025 o godz. 17:05
- Witam serdecznie panią redaktor. Tak, to jest moja nowa droga, bo z radiem nie miałem nigdy w życiu do czynienia, tyle tylko, że miałem ucho przy głośniku.
A jak Pan wspomina swoją podróż po „The Voice Senior”?
- Oj bardzo miła jest ta podróż i oby się nie kończyła, ponieważ poznałem całą masę sympatycznych ludzi, tak od strony tej profesjonalnej, czyli studyjnej, po ludzi, którzy przychodzą na moje koncerty, klaszczą, nie powiem wiwatują i są bardzo zadowoleni.
Myśli Pan, że gdyby nie zwycięstwo w „The Voice Senior”, to dziś by Pan prezentował kolejne swoje single?
- Absolutnie nie. „The Voice Senior” był klasyczną furtką w nowe życie. Gdyby nie „The Voice Senior”, to dalej bym sobie śpiewał jakieś eventy i słuchałbym ludzi, którzy byli w „The Voice Senior”.
A nie nagra Pan jakiejś płyty, mamy już teraz kolejny singiel „Być sobą”.
- W kolejności to już będzie jakiś chyba czwarty albo piąty kawałek.

Krzysztof Prusik. Fot. Julita Górska
- Historia w tekście zawarta, to są takie porady w stylu dobrze skrojonej poezji, podpartej dynamiczną muzyką. Porady w sensie takim, żeby być w życiu sobą. Nie zrażać się jakimiś niepowodzeniami, nie patrzeć pesymistycznie na życie, uwierzyć w siebie, bo to wszystko tylko jest tak złymi farbami namalowane, a z gruntu rzeczy różowe okulary troszeczkę pomogą, a może nawet i przedstawią w dobrym świetle nasze życie, naszą drogę, która jeszcze jest przed nami.
A Pan jest urodzonym pesymistą, optymistą, a może realistą?
- Oj, to ostatnie - realista, realista marzyciel absolutnie. Także dziękuję za wszystko niebiosom, co się w moim życiu dzieje. Staram się pracować na marzenia.
Panie Krzysztofie, a co jedno drugiemu szkodzi, mieć marzenia i je spełniać?
- Marzenia się spełniają, ale tylko tym, którzy nie tylko marzą, tylko robią coś w tym kierunku.
Czyli Pan raczej jest tym, który spełnia swoje marzenia poprzez efektywne działanie? Bez oporów poszedł Pan w tę podróż? Wszedł Pan w podróż z „The Voice Senior”?
- Można powiedzieć, że były opory. Ale nie patrząc na to, że cała armia ludzi, którzy mnie tam pchała, to rzeczywiście bez oporów wszedłem. (śmiech) Ogromne opory, świadomość tego wszystkiego, że jestem profesjonalistą i zabieram miejsce, a ten program nie do końca był sprecyzowany dla kogo on jest. Słyszałem wieczne pretensje słuchających i oglądających, że program powinien być dla amatorów, ale z gruntu rzeczy naprawdę gdyby to był program tylko dla amatorów, to nie wzbudzał by takiego zainteresowania wśród widzów.
Jak człowiek poznaje życiorysy uczestników „The Voice Senior”, to zwykle słyszymy, że gdzieś ta droga muzyczna na początku była i potem albo realia życia skręciły zupełnie w inny korytarz, albo po prostu uczestnik miał inny pomysł na siebie.
- No tak, w moim przypadku to wyglądało podobnie, może nie tak drastycznie. Było trochę inaczej, ponieważ ja w wieku 7 i 8 lat, przez dwa lata uczyłem się gry na skrzypcach, miałem nawet dobrego pedagoga w szkole muzycznej imienia Fryderyka Chopina w Warszawie, jeszcze wtedy na ulicy Inżynierskiej. Niestety młodość wzięła górę i chęć latania za piłką, więc wybrałem wolność, a nie muzykę.
Pewnie nie chciało się ćwiczyć.
- No skrzypce były takim dla mnie dość trudnym instrumentem, aczkolwiek robiłem duże postępy, odnosiłem jakieś tam sukcesy, ale nie było to coś, co miało w moim życiu mnie cieszyć, więc zrezygnowałem. Ale miałem taki przypadek, już to wspominałem w programie, kiedyś będąc na wakacjach na Bulwarze Nadwiślańskim w Płocku na wakacjach, szliśmy sobie taką grupą młodzieży tymi alejkami. Tam stara cyganka nas zaczepiła i powiedziała, że nam powróży. Z dużymi oporami, aczkolwiek każdy z nas się zgodził na jej działania i wtedy usłyszałem: „w złym kierunku się kształcisz. Nie w tym, co powinieneś”. Rzeczywiście zacząłem szkołę o kierunku elektronicznym. Dalej powiedziała: „ale wrócisz do tego, co zacząłeś w życiu robić i nawet spore sukcesy przed tobą. Jeszcze wielka podróż za wielką wodę, dziecko” i tak dalej. No i rzeczywiście przypadek, po 5 czy po 7 latach na moim biurku, w firmie zadzwonił telefon, zadzwonił do mnie kolega, z którym kiedyś śpiewaliśmy w szkole i powiedział, że szukają talentów do Operetki Warszawskiej. Ja mówię, że jestem surówką. A on na to, „właśnie chcą surówkę. Idź”. Poszedłem, zdałem i zacząłem pracę a w tym samym czasie rozpocząłem też działania w szkole muzycznej. Później przyszły występy w Teatrze Wielkim, Filharmonii Narodowej, na różnych takich też mniejszych scenach na terenie całego kraju. Szkołę muzyczną robiłem równolegle. Skończyłem więc jestem dyplomowanym muzykiem i później już poszedłem w świat jako muzyk. Co prawda zawiesiłem działalność taką klasyczną i wróciłem do muzyki pop. Wyjeżdżałem na różnego rodzaju kontrakty zagraniczne, aż w końcu w 2015 roku wróciłem i zaczęła się tutaj przygoda. Po paru latach poszedłem do „The Voice Senior”, który odmienił całkowicie, ale to całkowicie moje życie, dlatego wszystkim polecam: idźcie do „The Voice Senior”. Wystartujecie, to poprawia przede wszystkim humor i wracają dawne marzenia, które dają kopa do życia.
A można być sobą występując w takim programie?
- Oni oczekują tego, żeby być sobą, no ale to jest takie oczekiwanie w oczekiwaniu. Bądź sobą, ale rób tak, żebyśmy byli zadowoleni, tak jak w życiu. Trzeba by pokazać swoją indywidualność, ale nie przeginać. No można zrobić szpagat, tylko trzeba się zastanowić, czy to będzie mile widziane.
A czy klasycznie wyszkolony głos, czyli ta emisja klasyczna nie przeszkadza w śpiewaniu już popu, rozrywki?
- Mnie nie, ponieważ ja zacząłem swoje życie właśnie od popu. Poszedłem i kształciłem się klasycznie. Nauczono mnie przede wszystkim, jak brać oddech, jak nim dysponować, jak układać usta, jak gospodarować po prostu całym aparatem, żywym aparatem, bo to jest taka sytuacja, że jak się zachoruje, to się nic nie da. To tak, jak ze złamanym palcem w lewej dłoni u skrzypka i tak dalej. W każdym razie to pomogło mi w sprawach technicznych. No i oczywiście interpretacje w sprawach operowych jeżeli chodzi o arie, o pieśni. Tam się trzeba przede wszystkim przebić głosowo, w popie mamy mikrofon, możemy czarować, tu jest sama akustyka i trzeba to wszystko zrobić głosem i to się przydaje. Mikrofon jest, ale jest jedna zasada, mikrofon sam nie zaśpiewa.
Operetka Pana wciągała?
- Oj, to była fajna przygoda, bo to nie była tylko operetka w Warszawie, bo to dość krótka przygoda, tylko 1,5-roczna. Bardzo żałowałem, że muszę odejść, bo tak się po prostu losy potoczyły i myślałem, że operetka to jest to, ale pewnie jakby była operetka, to nie byłoby wojska i nie byłoby tego wszystkiego.
A oprócz właśnie operetki, oprócz eventów, oprócz śpiewania co Pan zawodowo robi?
- To jest mój zawód, i tak było przez cały czas od siedemdziesiątego dziewiątego roku, od 1 września. Trzeba wiedzieć gdzie co i jak i trzeba mieć troszeczkę szczęścia.
Tekst piosenki „Być sobą” jak rozumiem jest o Panu?
- Nie, o mnie to w piosence „Cały ja”. To jest o mnie, a „Być sobą” to jest taka rada dla wszystkich, dla mnie też. Korzystam z tego.
Napisał ten tekst Krzysztof Cezary Buszman. To Pana przyjaciel.
- Tak jest, tak można powiedzieć, mój przyjaciel. Przyjaźnimy się od ładnych paru lat. I dobrze nam z tym.
Żeby powstał taki tekst, jak i przy poprzednim singlu, to musi się Pan trochę przyjacielowi zwierzyć.
- Krzysiek jest znakomitym obserwatorem, jemu wystarczy jedno zdanie i on już potrafi napisać całą poezję. Śpiewałem wcześnie parę innych jego tekstów. Nagraliśmy taką płytę do dość dziwnej muzyki. To były teksty takie poetyckie, wyszukane i nie mające momentami rytmu, tempa i bardziej oparte na tekście, ale i ta muzyka leży cały czas, że tak powiem, w szufladzie, bo trzeba to zrobić w bardziej profesjonalny, studyjny sposób. Na razie to jest taki szkielet. Można powiedzieć, Krzysiek napisał, prawie wszystkie teksty do tego i przy piosence, którą mi powierzył powiedział mi: „słuchaj, masz tutaj tekst, to jest „Cały ja”. To jest tekst o tobie, bo jak śpiewasz o sobie, to ty wiesz, o czym ty śpiewasz, bo tam po prostu opowiadasz, tylko dobrze to robisz, ale opowiadasz i nie czujesz tego, a tutaj się sprawdzisz”. I po prostu nie wypadało mi się nie sprawdzić. A tutaj w tej piosence mamy nawet takie dość dynamiczne akcenty, żeby nie powiedzieć rockowy utwór. To przez przypadek troszeczkę powstało, ponieważ aranżerowi Marcinowi Nierubcowi trochę nie pasowało to, że zwrotki są pisane wyżej od referendum, a to powinno być odwrotnie. Wpadł na taki szatański pomysł, że obniżył to o cały ton, ale za to zaśpiewałem ten refren oktawę wyżej i wyszła taka lekka „rockowizna”, ale to absolutnie nie przeszkadza. Ja wręcz się cieszyłem, bo to w końcu takie złamanie mojego smętnego repertuaru. Znakomicie czuję w takim: „Nothing’s gonna change my love for you” czy „Lady in red”, no to są moje hity, „My way”, to jestem cały ja.
Ale z jakimi nazwiskami Pan współpracuje i Jerzy Petersburski Junior, Marek Dudkiewicz?
- No jeszcze powiem, że i z panem Sewerynem Krajewskim, dlatego, że to był taki bonus od Marka Dutkiewicza. Piosenka z jego tekstem i z muzyką Seweryna Krajewskiego „Mój film”. Też jest mocny tekst, jak to Marek potrafi, no i pan Seweryn dołożył muzykę. To miało być coś takiego, jak „My way” i faktycznie coś tam było, ale też musiałem tak delikatnie trochę pod pana Seweryna zaśpiewać.

Krzysztof Prusik. Fot. Julita Górska
Nie onieśmiela Pana praca z takimi osobistościami jak Dulkiewicz czy Jerzy Petersburski?
- No zawsze nos mam przy podłodze. Także wychodzę na tym dobrze, aczkolwiek to nie jest gra, to jest taka chęć dostrzeżenia tej wielkości tych ludzi, z którymi pracuję. Jurek jest przesympatycznym człowiekiem. Bardzo jest koleżeński, żartujący i bardzo mnie zresztą polubił.
I stylistyka też może Panu przypaść do gustu, prawda?
- Bo to jest o mnie, moje spostrzeżenia. Nie śpiewam tutaj o ptaszkach śpiewających, albo „spadła kropla na jabłoniach” i coś, no nie będę komentował pewnych utworów, które się pojawiają, a pojawiają się.
Dlaczego tak długo muszą czekać Pana odbiorcy na płytę?
- Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o .… Jak byłby jakiś sponsor, to płyta będzie za miesiąc. Polecam się.
„Zwierzenia przy muzyce”
zaprasza Magda Jasińska