W tej Pani historii urzeka mnie to, że chce Pani się dzielić swoimi przejściami.
- Kiedy zaczęłam przez to wszystko przechodzić, to zdałam sobie sprawę jak mało o tym wiem. Często pokutuje u nas przeświadczenie, że diagnoza raka piersi to wyrok. Wydaje się nam także, że przechodzenie przez tą chorobę oznacza wyłączenie z normalnych zajęć. A tak wcale nie jest.
Pani żyje z kalendarzem w ręku.
- Dokładnie tak. Początkowo myślałam, że teraz dużo czasu spędzę w domu, nadrobię zaległości książkowe i filmowe, a tu nic z tego.
Jednak nie wytrzymała Pani i pojechała na jacht.
- Już w grudniu, w kilka dni po operacji pojechaliśmy do Kapsztadu na jacht, żeby spotkać się załogą. Chciałam zobaczyć się z ludźmi, którym przez swoją chorobę wywróciłam życiowe plany. Zobaczyliśmy się i poczułam dobrą energię.
W grudniu – z rocznym opóźnieniem wypływacie bić rekord?
- Taki jest nasz plan. 28 lipca mam ostatnie naświetlania na onkologii, a następnego dnia ruszamy już na jacht. Będą to będą na razie trzy tygodnie spokojnego żeglowania i regenerowania sił. Ale na początku października wracamy na jacht, żeby go przeprowadzić z Seszeli do Kapsztadu. To już będzie trudny rejs a dla mnie test przed wyprawą dookoła Antarktydy i planowanym biciem rekordu. Dla mnie nie jest jednak najważniejsze bicie rekordu. Istotne jest samo opłynięcie Antarktydy po jej wodach, czyli to o czym rozmawiamy i marzymy od kilku lat.