Reżyser dźwięku – nagradzany na wszystkich najważniejszych konkursach radiowych m.in. Prix Italia, juror wielu konkursów i pedagog.
"Każde nagranie jest inne. Nie ma dwóch jednakowych nagrań, atmosfer podczas nagrania i taka chęć do pewnej improwizacji, do gotowości, do tworzenia dobrej atmosfery jest niezwykle istotna i to się nigdy nie nudzi..."
W środę, 17 maja 2017 – o godz. 18.10
Kto Pana zakochał w radiu?
- Zawód który wykonuję jest marzeniem. Ja zawsze o tym marzyłem, od dzieciństwa. Miałem praktykę dyplomową w orkiestrze Andrzeja Trzaskowskiego i w teatrze Polskiego Radia i po tej praktyce okazało się, że mogę tu zostać. To w radiu spotkałem takie tuzy jak: Zbigniew Kopalko, Andrzej Rozen, Marek Kulesza i oni mnie jakoś wciągnęli, a ja dałem się bez oporów.
Radio jest takim miejscem, które wysysa. Pan dał się wciągnąć w wir dźwięku?
- To było marzenie pracy nad dźwiękiem. Ja jestem zgodnie z pierwszym zawodem wiolonczelistą, ale mnie chodziło o nagrania. Pamiętam takie nagrania, które trwały trzy dni i trzy noce i nikt nie narzekał. Radio rzeczywiście zasysa i wciąga. Po prostu świat dźwięku jest taki, że trafia do serca i umysłu i jak się już wgryzie to trudno się tego pozbyć. To jest coś niematerialnego w przeciwieństwie do obrazu, który dla mnie jest czymś materialnym i ulotnym. Jak się obrócimy to już tego obrazu nie ma, a dźwięk będzie zawsze do nas docierał.
Radio nie znosi rutyny. Ma Pan tak wielkie doświadczenie, a cały czas chce się Panu chcieć.
- Każde nagranie jest inne. Nie ma dwóch jednakowych nagrań, atmosfer podczas nagrania i taka chęć do pewnej improwizacji, do gotowości, do tworzenia dobrej atmosfery jest niezwykle istotna i to się nigdy nie nudzi. Postępowanie rutynowe może dotyczyć organizacji nagrania, ale samego nagrania nie, bo przychodzą indywidualności w związku z tym rutynowe postępowanie może zabić te nagrania. Trzeba od rutyny uciekać. Zawsze możemy podchodzić do podobnego problemu zupełnie inaczej.
Umysł ścisły, ale Pan czuje się chyba humanistą mimo wszystko.
- To się łączy. Z jednej strony ma się do czynienia z nową technologią, ale z drugiej strony reżyser dźwięku nie korzysta z tych urządzeń na zasadzie obsługi. To jest tak jakbyśmy powiedzieli, że wiolonczelista obsługuje wiolonczelę. Przecież nie obsługuje wiolonczeli, a kreatywnie korzysta z tego instrumentu. Podobnie reżyser dźwięku. Powinien stworzyć coś z tego artystycznego. Aktorzy wchodzą do studia i widzą co … stół, krzesła, a to trzeba przełożyć na jakiś obraz dźwiękowy.
A kiedy ostatnio trzymał Pan w ręku wiolonczelę?
- Bardzo dawno, aż wstyd się przyznać. Wiolonczela jest, usiłowałem swoją miłość przełożyć na dzieci do pewnego momentu. Nie są muzykami zawodowymi, ale słyszę i widzę, że wybór muzyki, której słuchają jest inny niż rówieśników, a to mnie cieszy.
Ale co się dzieje z głową młodego zdolnego muzyka, który ćwiczy 12 lat w szkole, a potem wybiera inne studia niż instrumentalne?
- No trudno powiedzieć – jakaś fascynacja nagraniami. Miałem bardzo dużo płyt, których słuchałem. Naprawdę trudno powiedzieć to było coś we mnie w środku.
Pan i Maciej Drygas otworzyliście radio w Rwandzie.
- To było tak, że mój kolega wybitny dokumentalista – Maciej Drygas leciał samolotem i koło niego siedziała niezwykła starsza Pani, która opowiadała mu niesamowite historie o pracy z dziećmi niewidomymi. Okazało się, że to była siostra Rafaela Nałęcz, która była dyrektorką ośrodka dla dzieci niewidomych w Rwandzie w Kibeho. Ja później poznałem siostrę i wyobrażam sobie jak jej opowieści wpłynęły na Maćka. Maciej postanowił, że założymy radiowęzeł, a ja stwierdziłem, że może nie radiowęzeł a radio. I od tego telefonu się zaczęło. Cała historia trwała trzy lata, bo musieliśmy zgromadzić sprzęt – wyposażenie. Założyliśmy sobie plan, że będzie studio i nadajnik, po prostu prawdziwe radio. Ja się udałem do ówczesnego prezesa Polskiego Radia i gro wyposażenia dało radio. Ponadto znaleźliśmy sponsora na komputer, na oprogramowanie i na wysyłkę. Wyszło nam 150 kg sprzętu, który wysłaliśmy do Rwandy, a po kilku miesiącach pojechaliśmy sami aby to wszystko złożyć i przeszkolić młodzież.
Tam się radio nie najlepiej kojarzy?
- W 1994 jak pamiętamy doszło do ludobójstwa, w ciągu stu dni systemowo wymordowano milion ludzi maczetami, które przywieziono z Chin. Rok przed ludobójstwem założono radio, w którym siano nienawiść do tego stopnia, że ofiary, które przeżyły mówiły, że mordercy przybiegali z maczetą w jednej ręce a radiem w drugiej. Chcieliśmy więc te radio odczarować. Ale przede wszystkim chodziło, żeby ci niewidomi Afrykańczycy mówili sami o sobie. Chcieliśmy też aby pozostała jakaś dokumentacja z okresu ludobójstwa i zależało nam na aktywacji niewidomych poprzez media.
Sprawdzacie jak działa radio po roku?
- Sprawdzamy na odległość. Planujemy taką wyprawę aby o to się troszczyć.