Pamiętasz jak to się stało, że zostałeś muzykiem?
- W życiu nie myślałem, że będę muzykiem. Jako małe dziecko miałem typowe chłopięce marzenia zawodowe. Chciałem zostać marynarzem, lotnikiem, taksówkarzem albo strażakiem. Ojciec za mnie zdecydował, że będę chodził do szkoły muzycznej, ale dziś tego nie żałuję. Żałuję jedynie, że nie posłuchałem bardziej ojca, ponieważ przez pierwsze sześć lat to była walka z przedmiotami muzycznymi. Mój ojciec to była bardzo silna osobowość, nie sprzeciwiałem się jemu, ale mój protest wewnętrzny był bardzo głęboki. Przez pierwsze sześć lat mój ojciec kojarzył mi się jako taki kat, który pilnuje abym tę porcję dzienną przećwiczył i zrobił to możliwie jak najlepiej. Niestety chęci przyszły dopiero w siódmej klasie. Moim zdaniem trochę szkoda, bo pierwsze lata są bardzo ważne dla wyćwiczenia warsztatu. Dopiero w liceum zaczęło mi się to podobać, nie tylko granie na instrumencie ale i wszystkie zjawiska muzyczne, bardziej złożona harmonia. Wtedy widziałem siebie jako dyrygenta. Chodziłem na koncerty i przedstawienia do filharmonii i opery i jak zaczarowany patrzyłem na dyrygenta, jego ruchy. Zastanawiałem się jak to jest, że jedna osoba panuje nad kilkudziesięcioma osobami. Dopiero kiedy poszedłem na studia dyrygentury zrozumiałem na czym polega zawód dyrygenta.
- W życiu nie myślałem, że będę muzykiem. Jako małe dziecko miałem typowe chłopięce marzenia zawodowe. Chciałem zostać marynarzem, lotnikiem, taksówkarzem albo strażakiem. Ojciec za mnie zdecydował, że będę chodził do szkoły muzycznej, ale dziś tego nie żałuję. Żałuję jedynie, że nie posłuchałem bardziej ojca, ponieważ przez pierwsze sześć lat to była walka z przedmiotami muzycznymi. Mój ojciec to była bardzo silna osobowość, nie sprzeciwiałem się jemu, ale mój protest wewnętrzny był bardzo głęboki. Przez pierwsze sześć lat mój ojciec kojarzył mi się jako taki kat, który pilnuje abym tę porcję dzienną przećwiczył i zrobił to możliwie jak najlepiej. Niestety chęci przyszły dopiero w siódmej klasie. Moim zdaniem trochę szkoda, bo pierwsze lata są bardzo ważne dla wyćwiczenia warsztatu. Dopiero w liceum zaczęło mi się to podobać, nie tylko granie na instrumencie ale i wszystkie zjawiska muzyczne, bardziej złożona harmonia. Wtedy widziałem siebie jako dyrygenta. Chodziłem na koncerty i przedstawienia do filharmonii i opery i jak zaczarowany patrzyłem na dyrygenta, jego ruchy. Zastanawiałem się jak to jest, że jedna osoba panuje nad kilkudziesięcioma osobami. Dopiero kiedy poszedłem na studia dyrygentury zrozumiałem na czym polega zawód dyrygenta.