Kiedyś Pan powiedział, że przeżył wielką szkołę życia w Los Angeles.
- Oj tak, wielką – ja zawsze byłem pokorny, ale tam to jest pokora razy dziesięć. Tam dostałem potężny wycisk. Producenci nie chwalili mnie, a raczej mi bardzo dopiekali, ale to dla mojego dobra, widzieli, że się nie załamuję i idę jak lodołamacz.. Teraz na jesieni mam nadzieję, że wejdę do studia i nagram kolejny album. Chciałbym trochę zmienić brzmienie, iść w stronę bardziej akustyczną z wykorzystaniem smyków.
Zaczynał Pan swoją edukację muzyczną od fortepianu, kiedy saksofon pojawił się na Pana drodze?
- Kiedy zaczynałem grać jako dzieciak na fortepianie, to już marzyłem o saksofonie, ale nie było w szkole podstawowej klasy saksofonu. Kiedy skończyłem podstawówkę dostałem się do szkoły na ul. Miodowej, ale też się nie mogłem dostać na saksofon, bo nie przyjmowali bez przygotowania. Zaproponowali mi fagot obiecując, że jeśli nauczę się na fagocie, to przejdę na saksofon, ale mnie oszukali. Zbojkotowałem tę decyzję i sam zacząłem się uczyć na saksofonie i po paru miesiącach zdawałem do szkoły na Bednarskiej. Tam w komisji siedzieli m. in. Henryk Majewski i Zbigniew Namysłowski. Zbyszek zapytał mnie u kogo się uczyłem – powiedziałem, że sam z książki. To było bardzo duże wyzwanie, bo musiałem nadrabiać zaległości – ćwiczyłem po 11-12 godzin dziennie co przyniosło efekty. W trakcie zacząłem grać już w musicalu Metro i z Marylą Rodowicz.
Wszystko postawił Pan na jedną kartę?
- Tak, to prawda, Postawiłem i stwierdziłem, że albo będę grać, albo … Moi amerykańscy koledzy mówili, że oni tak ćwiczą i są w dobrej formie, bo jak się nie jest dobrym, to się ląduje pod mostem. Oni ciężko pracują, zawsze są w dobrej formie, przychodzą punktualnie na nagrania, czy wywiady i żyją w bardzo uporządkowany sposób.
Przesiąknął Pan tymi Stanami?
- Tak, nawet na dzisiejszy wywiad przyszedłem 15 minut wcześniej, żeby się nie spóźnić, staram się żyć higienicznie, to jest chyba dobre, bo to jest szacunek wobec moich słuchaczy.
- Oj tak, wielką – ja zawsze byłem pokorny, ale tam to jest pokora razy dziesięć. Tam dostałem potężny wycisk. Producenci nie chwalili mnie, a raczej mi bardzo dopiekali, ale to dla mojego dobra, widzieli, że się nie załamuję i idę jak lodołamacz.. Teraz na jesieni mam nadzieję, że wejdę do studia i nagram kolejny album. Chciałbym trochę zmienić brzmienie, iść w stronę bardziej akustyczną z wykorzystaniem smyków.
Zaczynał Pan swoją edukację muzyczną od fortepianu, kiedy saksofon pojawił się na Pana drodze?
- Kiedy zaczynałem grać jako dzieciak na fortepianie, to już marzyłem o saksofonie, ale nie było w szkole podstawowej klasy saksofonu. Kiedy skończyłem podstawówkę dostałem się do szkoły na ul. Miodowej, ale też się nie mogłem dostać na saksofon, bo nie przyjmowali bez przygotowania. Zaproponowali mi fagot obiecując, że jeśli nauczę się na fagocie, to przejdę na saksofon, ale mnie oszukali. Zbojkotowałem tę decyzję i sam zacząłem się uczyć na saksofonie i po paru miesiącach zdawałem do szkoły na Bednarskiej. Tam w komisji siedzieli m. in. Henryk Majewski i Zbigniew Namysłowski. Zbyszek zapytał mnie u kogo się uczyłem – powiedziałem, że sam z książki. To było bardzo duże wyzwanie, bo musiałem nadrabiać zaległości – ćwiczyłem po 11-12 godzin dziennie co przyniosło efekty. W trakcie zacząłem grać już w musicalu Metro i z Marylą Rodowicz.
Wszystko postawił Pan na jedną kartę?
- Tak, to prawda, Postawiłem i stwierdziłem, że albo będę grać, albo … Moi amerykańscy koledzy mówili, że oni tak ćwiczą i są w dobrej formie, bo jak się nie jest dobrym, to się ląduje pod mostem. Oni ciężko pracują, zawsze są w dobrej formie, przychodzą punktualnie na nagrania, czy wywiady i żyją w bardzo uporządkowany sposób.
Przesiąknął Pan tymi Stanami?
- Tak, nawet na dzisiejszy wywiad przyszedłem 15 minut wcześniej, żeby się nie spóźnić, staram się żyć higienicznie, to jest chyba dobre, bo to jest szacunek wobec moich słuchaczy.