Pianista wirtuoz – pochodzi z Ukrainy, mieszka w Polsce, niedawno gościł w Bydgoszczy podczas cyklu koncertów pod hasłem "Rzeka Muzyki".
"Niektórzy próbowali mi udowodnić, że skoro mam klasyczne wykształcenie to nigdy dobrze nie zagram jazzu. Sam uważałem inaczej. Trzeba dobrze znać podstawy muzyki – tylko wtedy można coś osiągnąć w jazzie..."
Środa, 3 września - godz.18.10
Potrafi Pan mieszać między muzyką klasyczną a jazzem.
- Tak można powiedzieć, rozumiem to tak, że gram tak jak czuje. Na początku poznałem klasykę, później jazz i w pewnym momencie wyszła naturalnie ta symbioza. Jak gram nie myślę specjalnie, że teraz będę grał jazz.
Pięknie mówi Pan po polsku
- Tak musi być, w końcu tyle lat tu mieszkam. Po raz pierwszy przyjechałem tu w 1992 roku, a w 1995 dostałem propozycję pracy.
Trochę był Pan skazany na muzykę – rodzinnie.
- Nie musiałem zastanawiać się co będę robił w życiu. W domu stał fortepian, miałem trzy, cztery lata i już próbowałem grać. U dziadka w domu odbywały się koncerty – schodzili poeci, kompozytorzy, aktorzy, naukowcy czy nawet żołnierze.
Od kogo brał Pan wzorce?
- W domu dziadka jeszcze przed moim urodzeniem grał Vladimir Horovitz, Henryk Neuhaus i wielu innych muzyków. Moja babcia znała całą literaturę operową, śpiewała nie tylko solowe arie z oper ale i duety, tria czy kwartety.
Nigdy Pan nie miał kłopotu jaki instrument wybrać?
- Nie miałem możliwości rozważań, w domu był fortepian i to koncertowy, więc grałem na tym instrumencie. Dziadek był dyrektorem filharmonii w Kijowie i tradycją było zapraszanie do domu goszczących muzyków.
W którym momencie zaczął Pan improwizować?
- Trudno to dokładnie określić. To mogło być kiedy zacząłem rozczytywać utwory muzyczne na fortepianie, miałem wtedy zaledwie kilka lat. Po lekcji grałem dla siebie utwory i wówczas naturalnie wychodziły mi opracowania na temat. Potem na koncertach na bis grałem jakieś własne improwizacje. Publiczność bardzo to lubiła.
Czy ta miłość do muzyki improwizowanej przeważa nad klasyką?
- Nie powiedziałbym – to idzie równolegle. Jako muzyk klasyczny staram się po swojemu interpretować, żeby móc coś powiedzieć od siebie. Kiedy improwizuje zmieniam rytm, nuty czy harmonię i też opowiadam po swojemu. Jazz zaczął mnie zachwycać już dawno. Moi przyjaciele to zauważyli, że bardzo interesuje mnie harmonia jazzowa, kiedy grałem za kulisami w chwilach wolnych. Zaproponowali mi żebym wykładał na nowo utworzonym wydziale jazzowym harmonię. Niektórzy próbowali mi udowodnić, że skoro mam klasyczne wykształcenie to nigdy dobrze nie zagram jazzu. Sam uważałem inaczej. Trzeba dobrze znać podstawy muzyki – tylko wtedy można coś osiągnąć w jazzie. W pewnym momencie zorganizowaliśmy koncert w szkole, tam zagrałem wraz z triem dwa utworki. To były czasy kiedy jazz był grany w zadymionych piwnicach, to był koniec lat 60. początek 70. Po tym występie jazzmani podchodzili i namawiali mnie do tego bym grał taką muzykę. Przygotowaliśmy programy i zaczęliśmy występować. Wytwórnia Melodia nagrała naszą jazzową płytę podczas koncertu. I tak się zaczęło.
Nigdy nie miał Pan problemów z władzą grając jazz.
- Oczywiście miałem. Kiedy zaczynaliśmy grać koncerty, byłem już członkiem Związku Kompozytorów. Związek był bardzo aktywny, nawet mnie poproszono abym zagrał koncert muzyki jazzowej. Problemem był repertuar, nie można było grać amerykańskich standardów jazzowych. Zastanawialiśmy się więc jak to obejść. W pewnym momencie jeden z kompozytorów radzieckich polecił proste wyjście z sytuacji. Pisałem w programie, że to wariacje na tematy i tu zamiast pisać oryginalny tytuł standardu dawałem ich rosyjskie tłumaczenie. Już po 1985 roku, kiedy przyszła „Pierestrojka” można było spokojnie grać legalnie standardy. Wtedy zaczęły powstawać kluby jazzowe jak grzyby po deszczu.
A znał Pan polskich jazzmanów?
- Pamiętam, że przyjeżdżał do nas duet fortepianowy Banasik – Zubek. Oni byli w Kijowie i bardzo mi się podobali.
Jak Pana ściągnięto do Polski?
- Zupełnie przypadkowo. W 1991 roku, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego, pewna agencja artystyczna zaczęła współpracować z podobną na Ukrainie. Zaczęto mnie zapraszać do Polski, grałem w Kielcach i tak po malutku zapoznawałem ludzi i miejsca, w których można grać. Potem Teatr Żeromskiego zaproponował mi współpracę – akompaniowałem aktorkom w muzycznych spektaklach. I tak minęło parę lat i dostałem propozycję objęcia stanowiska kierownika artystycznego teatru. Najpierw był kontrakt na rok, potem został on przedłużany co roku. Ja wówczas nabrałem kontaktów z polskimi muzykami jazzowymi. Dojechała do mnie żona z córką.
Dobrze Panu tutaj w Polsce?
- Czuję się człowiekiem świata. Jeżdżę po świecie, mówię po angielsku, francusku, w językach słowiańskich. Nawet przez to, że jeżdżę dość regularnie do Izraela, nie mając żadnych żydowskich korzeni, mówię trochę po hebrajsku.