Bydgoszczanin, dyrygent, dyrektor artystyczny Filharmonii Krakowskiej.
"To piękny zawód i nie zamieniłbym go na inny. Chociaż godziny ćwiczeń na skrzypcach i godziny wkuwania partytur nie zachęcają, to jednak gdybym mógł drugi raz wybrać wybrałbym to samo. Nawet jeśli osiągnąłem coś olbrzymim kosztem, to było warto..."
Środa, 19 czerwca - godz.18.10
Ostatnio rzadko bywasz w Bydgoszczy
- Bywam, ale ostatnio nie w Filharmonii, ani też w Operze.
Jesteś obecnie Dyrektorem Artystycznym Filharmonii Krakowskiej, czy to dyrektorowanie jest potrzebne dyrygentowi?
- Pod względem formalnym nie, ale pod względem artystycznym wiele można pomóc będąc dyrektorem. Na początku nie chciałem się zgodzić na tę funkcję, kiedy współpracowałem z orkiestrą Akademii Beethovenowskiej, chciałem być tam pierwszym dyrygentem i odpowiadałam za swoje projekty i tylko za dyrygowanie. Będąc dyrektorem w Filharmonii Krakowskiej mogę planować sezon i wszelkie ruchy organizacyjne. Za namową mądrych ludzi zgodziłem się zostać dyrektorem. Dzisiaj twierdzę, że to była dobra decyzja.
Choć wiele czasu spędzasz na kursowaniu między Berlinem a Krakowem.
- Tak, obecnie ograniczyłem swoją działalność koncertową, to już nie jest takie wariactwo jakie było jeszcze kilka lat temu. Wówczas spędzałem 9 – 10 miesięcy w roku w trasach. W tej chwili jeżdżę głównie do Krakowa i Berlina, a także do Japonii, bo od tego roku jestem głównym dyrygentem w orkiestrze w Yamagacie.
Czy praca z japońskimi muzykami orkiestrowymi różni się od pracy z europejskimi orkiestrami?
- Tak, to zupełnie inna mentalność. W Japonii muzycy oczekują od dyrygenta, że to on im zaproponuje jak mają grać, od siebie nie dają wiele, ale to nie wynika z lenistwa, a raczej z szacunku do dyrygenta. Dyrygent przychodzi, ma swoją koncepcję i oni grają. W Europie muzycy dają dużo od siebie. Nie ma problemu ze zmiennymi tempami, chociaż w Japonii wcale nie pracuje się dłużej.
Jak się rozpoczęła Twoja współpraca z Japonią?
- Z Tokyo Symphony dyrygowałem raz. Tam robiłem m.in. muzykę słowiańską, "Tańce słowiańskie" Dvoraka. Potem koncertowałem z Tokyo Philharmonic graliśmy Chopina razem z solistką Hiroko Nakamura.
Co się stało, że w Japonii bywasz częściej niż w innych krajach?
- Nie tak do końca. Był czas, kiedy w Wielkiej Brytanii pojawiałem się częściej. To się zmienia co jakiś czas. Teraz jestem na etapie uzgadniania dużego projektu, ale nie zdradzę jeszcze o co chodzi. W Londynie w listopadzie dyrygowałem koncert z muzyką Góreckiego. Kiedyś w Szkocji w Glasgow dyrygowałem 11 razy, nawet się mnie pytali czy mam tam jakąś funkcję. To ile razy otrzymasz zaproszenie zależy w dużej mierze od managera orkiestry.
Ty postawiłeś na rozwój swojej kariery za granicą.
- To był przypadek. Na początku dyrygowałem bardzo dużo w Polsce, potem przyszły konkursy dyrygenckie za granicą i studia podyplomowe w Berlinie. One mi otworzyły horyzonty jeśli chodzi o pracę z orkiestrami.
Lubisz promować polskich kompozytorów za granicą.
- To prawda, orkiestry zagraniczne są jednak bardzo chętne do grania polskich kompozycji. Chętnie grywane są utwory Góreckiego, Chopina i Szymanowskiego. Z BBC nagrałem "Step" Noskowskiego, Uwerturę "Bajka" Moniuszki, Uwerturę "W Tatrach" Żeleńskiego. W Polsce tyle nie nagrałem, bo dość szybko zaprzestano mnie zapraszać do studia.
Zawsze byłeś człowiekiem bardzo pracowitym, ale i miałeś sporo szczęścia. Co przeważa?
- To zależy od okresu życia. Na początku pracowitość, a później nie oszukujmy się miałem sporo szczęścia. Chociaż jest taka teoria, która mi się sprawdza. Trzeba być przygotowanym, bo nigdy nie wiadomo jaką się otrzyma propozycję, bo inni znakomici dyrygenci też przecież chorują. W tej chwili mam szczęście spotykać wspaniałych ludzi, którzy umacniają mnie w tym co robię.
Wybrałeś w pewnym momencie Berlin i masz tam rodzinę. To jest trudne.
- Taki mam zawód, że krążę. Kiedyś tylko dyrygowałem, zwiedzałem świat i nic mnie więcej nie martwiło, dziś jako dyrektor muszę się zaznajomić z kodeksem pracy i innymi zapisami prawnymi.
A Twój syn ?
- Skończy siedem lat niedługo, grywa na pianinku, nie chodzi do żadnej szkoły muzycznej, zresztą ostatnio zauważam, że coraz więcej rodziców nie posyła swoich dzieci do szkół muzycznych. A jeżeli już to po to, żeby były w lepszej szkole – niejako elitarnej dla towarzystwa.
Ale często wy muzycy nie wyobrażacie sobie życia bez muzyki.
- To prawda. To piękny zawód i nie zamieniłbym go na inny. Chociaż godziny ćwiczeń na skrzypcach i godziny wkuwania partytur nie zachęcają, to jednak gdybym mógł drugi raz wybrać wybrałbym to samo. Nawet jeśli osiągnąłem coś olbrzymim kosztem, to było warto.