Czy można było uniknąć strajku MZK w Bydgoszczy?
Nie było czasu na działanie. Mieliśmy pistolet przystawiony do głowy - tak zastępca prezydenta Bydgoszczy Mirosław Kozłowicz tłumaczył w Rozmowie Dnia w Polskim Radiu PiK dlaczego władze miasta nie zapobiegły strajkowi komunikacji miejskiej.
Tysiące osób miało wczoraj rano ogromne problemy z poruszaniem się po Bydgoszczy.
Pracownicy MZK od piątku domagali się dymisji nowego prezesa Łukasza Niedźwieckiego, byłego wiceprezydenta Bydgoszczy, który z ratusza odszedł po konfliktach z pracownikami.
W poniedziałek rano przedstawiciel załogi na antenie Polskiego Radia PiK postawił władzom miasta ultimatum: albo dymisja prezesa, albo strajk. Mimo gróźb, w poniedziałek nikt z przedstawicieli ratusza nie pojawił się w siedzibie MZK. W odpowiedzi wczoraj rano pracownicy sparaliżowali komunikację miejską.
Mirosław Kozłowicz podkreślił w Rozmowie Dnia w Radiu PiK, że pracownicy działali poza ustawą o związkach zawodowych. Po stronie załogi nie było woli porozumienia - mówił zastępca prezydenta Bydgoszczy.
Władze miasta nie były przygotowane na wypadek strajku. W miejsce brakujących niemal 200 autobusów i tramwajów zapewniono rano zaledwie kilkanaście pojazdów zastępczych.
Odpowiedzialny za komunikację zastępca prezydenta Bydgoszczy nie ma sobie jednak nic do zarzucenia.
W konsekwencji strajku prezes MZK Łukasz Niedźwiecki zrezygnował ze stanowiska. Załoga chce powrotu Pawła Czyrnego, który złożył dymisję z funkcji bo, jak mówią pracownicy, nie chciał podpisać niekorzystnych finansowo dla spółki umów z miastem. Prezydent Bydgoszczy nie zdecydował jeszcze kogo będzie rekomendował na stanowisko prezesa MZK.
Cała Rozmowa Dnia do posłuchania tutaj.