Wojna słów między Barroso a Francją wokół umowy z USA
Wojna na słowa trwała w poniedziałek między Komisją Europejską a Francją wokół umowy handlowej z USA. Poszło o wypowiedź szefa KE Jose Barroso, który uznał upór Francji w obronie sektora filmowego UE za "reakcjonizm". To słowa nie do przyjęcia - uznał Paryż.
W piątek unijni ministrowie ds. handlu przyjęli mandat dla Komisji Europejskiej do negocjacji handlowych z USA dopiero po kilkunastu godzinach obrad. Stało się tak na skutek oporu Francji żądającej wyłączenia z umowy o wolnym handlu spraw kultury i usług audiowizualnych. Ostatecznie żądanie Francji zostało spełnione w myśl poszanowania zasady tzw. wyjątku kulturalnego; mandat przyjęto jednomyślnie.
W wywiadzie opublikowanym w poniedziałkowym dzienniku "International Herald Tribune" Barroso uznał postawę Paryża za "reakcyjną" i ostro ją skrytykował. "To część programu walki z globalizacją" - powiedział, dodając, że jest za ochroną różnorodności kulturowej Europy, ale bez otaczania jej kordonem ochronnym.
"Niektórzy z obrońców wyjątku kulturalnego mówią, że pochodzą z lewicy, ale w istocie są skrajnymi reakcjonistami" - dodał Barroso.
"Nie chcę wierzyć, że przewodniczący KE mógł użyć takich słów wobec Francji" - powiedział francuski prezydent Francois Hollande, przybywając na szczyt G8 w Lough Erne w Irlandii Północnej. "Oczekuję od przewodniczącego Barroso, by teraz wdrożył mandat zatwierdzony na szczeblu ministerialnym" - dodał sucho Hollande.
Jego minister kultury była bardziej stanowcza. "Te słowa (Barroso) wprawiają mnie w konsternację i są nie do przyjęcia" - powiedziała Aurelie Filippetti. Uznała je za atak na wszystkich zwolenników stanowiska Francji w sprawie negocjacji z USA, a także oceniła, że podczas negocjowania unijnego mandatu to Komisja Europejska była wyizolowana w swoim ultraliberalizmie.
"Nasze stanowisko nie jest ani defensywne, ani konserwatywne, ani tym bardziej reakcyjne, tylko absolutnie nowoczesne" - podkreśliła Filippetti.
Jeden z francuskich deputowanych rządzącej Partii Socjalistycznej Jean-Christophe Cambadelis uznał, że Barroso musi albo odwołać swoje słowa, albo odejść ze stanowiska.
O sprawę był pytany w Brukseli rzecznik Barroso, Olivier Bailly. Powiedział, że uwagi szefa KE nie odnosiły się do Francji jako takiej, ale "do tych wszystkich, którzy prowadzili osobiste, gwałtowne i bezzasadne ataki przeciwko przewodniczącemu Barroso i przeciwko Komisji".
Paryż obawia się, że liberalizacja w tej sferze zagroziłaby tzw. wyjątkowi kulturalnemu, który pozwala państwom UE wprowadzać ograniczenia importu produktów branży filmowej, muzycznej i telewizyjnej, oraz otworzyłaby drogę do ekspansji potężnej amerykańskiej branży filmowej i muzycznej na europejskim rynku. Francuskie obawy podzielało kilka krajów, w tym Polska, choć nie blokowała ona przyjęcia kompromisowego projektu mandatu, uznając zabezpieczenia zaproponowane przez KE za wystarczające.(PAP)