MŚ piłkarek ręcznych - trener Krowicki: nie wstydzę się marzeń
Reprezentacja Polski piłkarek ręcznych odbywa w Pruszkowie ostatnie treningi przed mistrzostwami świata w Niemczech (1-17 grudnia). „Nie wstydzę się mówić o marzeniach” - przyznał w wywiadzie dla PAP jej trener Leszek Krowicki.
Polska Agencja Prasowa: Z jaki nadziejami reprezentacja piłkarek ręcznych jedzie na mistrzostwa świata?
Leszek Krowicki: Naturalnie, nadzieje są zawsze duże. Jesteśmy sportowcami, więc stawiamy sobie ambitne, wysokie cele. Chcielibyśmy wygrywać wszystko, co jest możliwe. Zbierać punkty, żeby awansować do kolejnej rundy, wyjść z grupy z miejsca 1-4. Na dziś to plan minimum.
PAP: Poprzeczkę oczekiwań podwyższył niedawny turniej w Rumunii, w którym pana drużyna pokonała mistrza świata sprzed czterech lat Brazylię, brązowego medalistę ostatniego mundialu Rumunię i Macedonię.
L.K.: Musimy bardzo ostrożnie to wszystko interpretować. Z jednej strony rozbudziliśmy trochę apetyty. Zawodniczki w zespole różnie na to reagują. Te bardziej doświadczone zauważają, że potrafimy grać w piłkę. Tym z mniejszym stażem towarzyszy, być może, zbyt duża euforia. Musimy jednak mocno stąpać po ziemi i bardzo realnie oceniać te szanse. Z pewnością to były zwycięstwa, które dały nam przekonanie, że potrafimy grać w piłkę, i to z dobrymi zespołami.
- W Niemczech czekają nas jednak zawody o coś, a nie tylko turniej o charakterze testu. Do każdego spotkania będziemy przystępować naprawdę mocno zmobilizowani, oczywiście z chęcią zwycięstwa. Jeśli uda nam się pokazać to, co zaprezentowaliśmy w Rumunii, to być może sprawimy jakąś niespodziankę.
PAP: Przed rokiem, gdy objął pan reprezentację, mówił pan o konieczności jej odmładzania, by w cyklu olimpijskim przygotować optymalny zespół na igrzyska w Tokio 2020. Na jakim etapie przebudowy jest drużyna. Proporcje doświadczenia i młodości już są właściwe?
L.K.: Trudno powiedzieć. Myślę, że ten rok dał mi lepsze rozeznanie co do możliwości zawodniczek. Udało się wyselekcjonować te piłkarki, które pasują do koncepcji, sprawdzają się w pewnych sytuacjach. To było istotne. Natomiast jest to ciągle młody zespół. Proszę zauważyć, że na mistrzostwa świata pojedziemy bodajże z ośmioma debiutantkami w imprezie tej rangi. Proces odmładzania reprezentacji jeszcze trwa, ale dzisiaj jesteśmy w jej budowaniu dalej niż rok temu.
PAP: Zrezygnował pan z etatu w klubie z ligi niemieckiej, by poświęcić się wyłącznie pracy z kadrą narodową. To też świadczy o determinacji w dążeniu do celu.
L.K.: Nie wstydzę się mówić o moich marzeniach. Ja naprawdę bardzo chcę, by moje podopieczne wystąpiły w 2020 roku na igrzyskach olimpijskich i temu trzeba podporządkować bardzo wiele. Pracując w Oldenburgu nie miałem tak dobrej orientacji. Dzięki temu, że mam teraz więcej czasu pojawiam się w polskich halach, odwiedziłem kilka ośrodków piłki ręcznej. Oglądam nie tylko reprezentantki, ale i te zawodniczki, które trafią do kadry za kilka lat.
- Miałem okazję być w słynącym z dobrej pracy z młodzieżą Ryjewie, miejscu z którego wywodzi się kilka dzisiejszych kadrowiczek, prowadziłem zajęcia z uczennicami Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Płocku. Bywam wszędzie, gdzie żeńska piłka ręczna jest w centrum uwagi, by mieć większe rozeznanie w tym, co dzieje się w kraju. Ten czas jest dla mnie wartościowy i ważny.
PAP: Ma już pan w kadrze przyszłe „perełki”, zawodniczki które zastąpią dzisiejsze liderki, jak Karolina Kudłacz-Gloc?
L.K.: Nie ma na razie sensu zastępować Karoliny. Tych „perełek” mam tutaj na zgrupowaniu 17, a jeszcze parę w zanadrzu. Mogę powiedzieć, że jest ich cała masa. Kiedyś zrobimy z nimi wspólnie fajną kolię.
Rozmawiał Marek Cegliński (PAP)