Jakub Wiech
Marcin Kupczyk: Ostatnie tygodnie roku to czas, gdy bardzo dużo mówimy o tym, jakie rachunki za chwilę zobaczą Polacy za nośniki energii takie jak prąd czy gaz. Z jasnych względów ten temat wybija się ostatnio na czołówki, bo dotyczy kieszeni wszystkich Polaków. Mówi się o tym, że na przykład za prąd zapłacimy nawet o 1/4 więcej z dnia na dzień, co może brzmieć szokująco. Zatem kto i co odpowiada za obecny wzrost cen energii, i jakie są główne czynniki wpływające na ceny - od tego zacznijmy.
Jakub Wiech: Powodów, które sprawiły, że ceny energii rosną jest kilka. Jeżeli chodzi o energię elektryczną to winić możemy przede wszystkim system handlu emisjami w połączeniu z naszą wysoce emisyjną energetyką. Polska energetyka jest mniej więcej trzy razy bardziej intensywna emisyjnie od średniej unijnej, czyli mówiąc prosto, żeby wyprodukować w Polsce 1 kilowatogodzinę energii, trzeba wyemitować trzy razy więcej CO2, niż w przeciętnym państwie Unii Europejskiej. To także oznacza, że trzeba wykupić trzy razy więcej uprawnień do emisji dwutlenku węgla, które funkcjonują w ramach systemu handlu emisjami. Ceny tych uprawnień w roku 2021 skoczyły ekstremalnie wysoko. Jeszcze w styczniu tego roku uprawnienia do emisji tony CO2 kosztowało około 30 euro, teraz, w grudniu, przychodzi nam za nie zapłacić już 80 euro. To oczywiście jest ciężar finansowy, który musi brać na siebie Polska elektroenergetyka. Płacimy za dekady opóźnień w transformacji energetycznej w kierunku niskoemisyjności. Tyle, jeżeli chodzi o energię elektryczną. Nieco inaczej wygląda sprawa na podwórku gazu ziemnego. Tu czynnikiem, który wpływa na skok rachunków jest sytuacja na rynku międzynarodowym, sytuacja bardzo ciężka, wynikająca z pewnego specyficznego układu popytowo-podażowego, który funkcjonuje po pandemii koronawirusa, po okresie lockdownu w czasie pandemii, bo pandemia się oczywiści jeszcze nie skończyła.
Mamy do czynienia z takim nagłym wzrostem zapotrzebowania na nośniki energii związane z restartem gospodarki, z bardzo szybkim restartem gospodarki światowej, który myślę że zaskoczył nawet ekonomistów i ekspertów. Wraz z tym restartem wzrosło zapotrzebowanie na energię, podczas gdy producenci, chociażby węgla, czy gazu, czy ropy nie byli przygotowani do tak nagłego skoku, biorąc pod uwagę, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu oni raczej ograniczali wydobycie, działali sytuacji, w której nikt nie chciał kupować od nich ich produktów. Teraz popyt na energię wzrósł drastycznie i strona podażowa jeszcze nie nadążyła z nadrobieniem tych zaległości. Przez to energii jest po prostu mniej: jest mniej gazu, węgla, ropy. I dlatego ich ceny idą w górę. Natomiast jest jeszcze jeden czynnik, który trzeba przywołać, mianowicie na rynku europejskim trwa gazowa wojna rozpętana przez Rosję, która ogranicza celowo - politycznie - dostawy gazu na rynek europejski. Władimir Putin zdecydował się przykręcić kurki z gazem na rurociągach biegnących z Rosji na Zachód, czego objawem jest chociażby brak bookowania dodatkowych przepustowości na przykład na gazociągu jamalskim. Można powiedzieć, że tutaj znowu mam do czynienia z ograniczeniem podaży, i z kolejnym windowaniem cen. Oczywiście Rosja ma w tych działaniach interes polityczny, bo przecież nie ekonomiczny. Przecież Rosja powinna być zainteresowana sprzedażą bardzo dużych wolumenów gazu, kiedy on jest tak bardzo drogi, natomiast Rosjanie chcą tymi decyzjami wymusić na Unii Europejskiej jak najszybszą certyfikację gazociągu Nord Stream 2 (...).