Sławomir Sadowski
Marcin Kupczyk: Zacznijmy od niedawnych do niepokojących informacji, jakie przyniosła niemiecka gazeta „Bild”. Jak informuje, Rosja w trzech etapach miałaby zająć około dwóch trzecich terytorium Ukrainy. Gazeta zastrzega, że Władimir Putin jeszcze nie zdecydował, czy ten plan zrealizuje. Co Pan na to? Czy to w ogóle jest możliwe?
Sławomir Sadowski: Skala możliwości jest niewielka, natomiast wydaje się, że jest to konsekwentna kontynuacja polityki rosyjskiej, zdefiniowanej jeszcze w 1992 bodajże roku przez ówczesnego ministra spraw zagranicznych. Przyjął on pierwsze założenie, że Rosja - wycofując się z krajów byłego Związku Radzieckiego, gwarantuje sobie tak zwane pojęcie bliskiej zagranicy - jest to wyłączna strefa wpływów Rosji. Każde działanie innych mocarstw w tym obszarze jest traktowane jako wrogie wobec Rosji. Druga kwestia jest taka, że Rosja od pewnego czasu konsekwentnie dąży do odbudowy choćby części imperium, a więc idea zespolenia Rosjan w jednym wielkim państwie gdzieś tam w rosyjskiej polityce trwa.
Wojna Rosji z NATO w dzisiejszej sytuacji jest raczej mało prawdopodobna. Bardzo twarda postawa zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, ale również części państw europejskich, w tym Polski powoduje, że byłaby to największa katastrofa z punktu widzenia Rosji początku XXI wieku. W związku z tym, że nie grozi nam realna wojna, to jest to prawdopodobnie przygotowanie do rozmowy z Joe Bidenem. Mamy tu do czynienia ze zdefiniowaniem rosyjskich warunków wstępnych - są bardzo szerokie i daleko idące, ale prawdopodobnie chodzi o to, żeby było z czego ustępować i żeby wytargować uznanie Nord Stream 2 i nie blokowanie tego projektu przez Stany Zjednoczone. (…)
Możemy sobie wyobrazić przyszłość Ukrainy w NATO?
- To chyba jest mało prawdopodobne. Nie sądzę, żeby NATO przyjęło Ukrainę wraz z jej konfliktem z Rosją. Przyjęcie Ukrainy w takim stanie jak jest dzisiaj, to wprowadzenie NATO w konflikt z Rosją, czego NATO na pewno nie chce. Zresztą nie jest to w interesie nikogo - ani Rosji, ani NATO, ani również krajów Europy Środkowej, które mają bardzo różny stosunek do Rosji. Istotnym problemem, który trzeba w ogóle podjąć w Europie są negocjacje ogólnoeuropejskie - próba uregulowania relacji pomiędzy państwami wschodu i zachodu. (…)
Ze wschodu przenieśmy się więc na zachód. Socjaldemokratyczna SPD, Zieloni oraz liberalna FDP doszły do porozumienia w sprawie utworzenia nowego rządu Niemiec. Nie mówilibyśmy o tym, gdyby nie fakt, że w umowie koalicyjnej są zapisy dotyczące przyszłości całej Unii. Wynika z niej, że partnerzy koalicyjni chcą nadać Unii Europejskiej konstytucję, rozwinąć ją w federalne państwo europejskie. Co Pan na to? Czy federalizacja Unii staje się faktem?
- Ależ oczywiście. Kiedy sięgniemy do historii integracji europejskiej, to pierwszych zwolenników integracji, na których dzisiaj powołuje się cała europejska prawica, nazywano w owym czasie federalistami. Mówili oni, że trzeba dążyć do federalizacji Europy celem zapewnienia jej trwałego pokoju. Nie bałbym się federalizacji. Jeżeli przyjmiemy pewne teoretyczne rozwiązania to jest po prostu nic innego, jak podział suwerenności pomiędzy centralę, a państwa wchodzące w skład federacji. (...)