Niedawno obchodziliśmy 40-lecie zespołu Pod Budą. Czy prawdą jest, że zarekomendował Pana Bogdan Smoleń? - Wie pani to było tak, że w Krakowie działał kabaret wtedy Wyższej Szkoły Rolniczej, nazywał się „Pod budą”, ja miałem świadomość, że taka formacja jest, że działa, że zdobywa jakieś nagrody na środowiskowych, przeważnie studenckich przeglądach, natomiast moje życie - nazwijmy to, ta przygoda artystyczna toczyła się osobnym torem i pewnego dnia Smoleń, który był filarem i współzałożycielem tego kabaretu, zaproponował mi współpracę. Ja do tego zespołu dołączyłem ze swoimi piosenkami, co skutkowało później jakby rozpadem kabaretu. Kabaret zakończył działalność, a została na polu bitwy grupa muzyczna, w której miałem spory udział i to drugie wydanie Pod Budą zaczęło zaczęło szturmować pomału estrady, listy przebojów i to wszystko co składa się na słowo nazwijmy to kariera, chociaż ja tego słowa nie lubię. Kabaret był studencką przygodą, a grupa muzyczna Pod Budą - to już zaczęła być profesjonalna przygoda. Chociaż nadal ludzie przychodzili po prostu na kabaret i byli przekonani, że będą się śmiali do rozpuku, a tymczasem wychodziło parę osób i śpiewało liryczne piosenki. Więc na początku ten kabaret nam troszeczkę ciążył, ale potem jakby doczekaliśmy się właściwego odbioru i do dzisiaj Pod Budą jest kojarzone z piosenkami.
Przecież „Ballada o ciotce Matyldzie”, czy też „Kap kap płyną łzy” to wielkie przeboje, które śpiewała cała Polska.
- W 1979 roku zespół Pod Budą został wyróżniony w Opolu, śpiewając właśnie „Kap kap płyną łzy”, która to piosenka ma tytuł właściwy „Bardzo smutna piosenka retro”. Rzeczywiście, to był czas, kiedy na każdym polskim weselu można było tę piosenkę usłyszeć, czy na każdym polskim dancingu, bo media tę piosenkę spopularyzowały, a potem była właśnie „Ballada o ciotce Matyldzie”, trochę później „Nie przenoście stolicy do Krakowa” i tak dalej. W każdym razie pik popularności Pod Budą przypadał na koniec lat 70. i połowę lat osiemdziesiątych i rzeczywiście myśmy wtedy koncertowali jak szaleni. Jeżeli sobie dobrze przypominam, to był taki rok w naszej karierze, kiedy zagraliśmy ponad 250 imprez jednego roku, więc łatwo sobie wyobrazić, że to nie tylko było bardzo forsowne, ale równocześnie wykluczało nas z jakiejkolwiek innej działalności: rodzinnej i wszelkiej innej, bo człowiek był gościem jedynie w domu.
Ale dobrze wykorzystaliście tak zwane swoje 3 minuty, które zmieniły się w 40 lat. - I to jest takie pocieszające stwierdzenie, że udało się tak długo być, może z tego powodu, że myśmy byli dość impregnowani na mody i ten zespół zdobył sobie pewną popularność i pewne grono słuchaczy, wiernych słuchaczy. Myśmy ich przyzwyczaili do tego, że kolejna płyta to nie będzie flirtowanie z jakimś modnym odłamem muzyki, bo Pod Budą to nie był zespół, który próbował na przykład iść w stronę hip-hopu czy rapu, tylko był wierny literackiemu przekazowi.
Jest Pan absolwentem Wydziału Filologii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. W którym momencie Pana bytności na estradach, stwierdził Pan, że będzie również kompozytorem? Od początku? - Ja od początku układałem melodie do tych swoich piosenek. Nie mam wykształcenia muzycznego, bo nie kończyłem na przykład akademii muzycznej, ale podstawowe wykształcenie zdobyłem ucząc się jako młody chłopak, jeszcze gry na mandolinie, więc poznałem nuty, zapis nutowy i zacząłem po prostu do tych swoich tekstów, tych wierszyków, dorabiać melodie. Potem to już weszło w nawyk, że w zasadzie jak pisałem tekst, to sobie przy tym już jakąś własną melodię nuciłem. i on robił melodie. Teraz obecnie już do swoich piosenek jestem wyłącznym autorem muzyki, bo wydaje mi się, że to gwarantuje mi najbardziej osobisty przekaz. Nie dlatego, że uważam, że jestem tak wybitnym kompozytorem, tylko po prostu, to jest najbardziej moje, jeżeli treść i nuty, które wyśpiewuje, wyszły spod mojego pióra.