Wojciech Polak
Michał Jędryka: Jak pan wspomina noc stanu wojennego i dzień następny? Czy tliła się jakaś nadzieja w ludziach, którzy wtedy działali w Solidarności?
prof. Wojciech Polak: Tak, nadzieja się tliła, wszyscy liczyli na to, że jeszcze zwyciężymy, że odwojujemy straty. Mnie stan wojenny zastał w Olsztynie. Po strajku studenckim pojechałem do rodzinnego miasta. Gdy usłyszałem o stanie wojennym natychmiast wróciłem do Torunia. Z koleżankami i kolegami z NZS zastanawialiśmy się co robić. Jeździliśmy po zakładach pracy, zbieraliśmy informacje, w końcu zdecydowaliśmy, że rozjedziemy się po Polsce nawiązać kontakty. Ja 15.12 pojechałem do Gdańska. Byłem w Stoczni Gdańskiej, przemawiałem do takich kolumn wystawionych nad bramami stoczniowymi. Żądano ode mnie jako od człowieka, który przyjechał z Torunia, żebym opowiedział co w Toruniu się dzieje. Po północy poszedłem się przespać do kuzyna i to mnie uratowało. Nad ranem stocznię zajęto, wszystkich zatrzymano, aresztowano, także studentów. 16.12 byłem na placu, na tych torowiskach między dworcem a stocznią, one były mniej zabudowane niż dziś. Tam doszło do walk ulicznych, do manifestacji chyba największej w dziejach PRL, tam było ze 150 tys osób. Chodziło o zdobycie pomnika. Solidarność jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego zapraszała na obchody Grudnia'70 pod pomnik na godz. 17.00. Ludzie chcieli ten pomnik opanować. Rano gdy stoczniowcy zajęli pomnik, ZOMO odpędziło ich od pomnika i cała walka wtedy się zaczęła. To było piekło na ziemi. Stężenie gazu przekraczało wszystko co jest do wyobrażenia. Petardy hukowe, świetlne, czołgi strzelały ślepymi pociskami, polewanie wodą, petardy tekturowe, którymi strzelano na wprost ludzi, więc widziałem ludzi zalanych krwią. Tego się nie da opisać. (...).