Audycja z 23 października 2018

2018-10-23
W magazynie "Na szlaku" spotkanie z naszą radiową podróżniczką Adrianą Andrzejewską, która opowie o swojej 11-miesięcznej wyprawie dookoła świata.
Polskie Radio PiK - Na szlaku z 23.10.2018
Tomasz Kaźmierski: Ja tutaj jeszcze mam w telefonie SMS z 6 listopada zeszłego roku, kiedy umawialiśmy się na spotkanie przed wyjazdem. Przypomnij kiedy dokładnie ruszyliście?

Ada Andrzejewska: Wyruszyliśmy 14 listopada i mieliśmy wrócić również 14 listopada. Z prozaicznych przyczyn finansowych uznaliśmy, że jednak należy wrócić trochę wcześniej i wróciliśmy nie po 12 miesiącach a dokładnie po 11 miesiącach, bo byliśmy w Toruniu 11 października.

TK: Jestem ciekaw czy nam, którzy żyli tym swoim zwykłym, codziennym życiem czas szybciej minął, czy wam, tym, którzy mieli cały czas doznania, trudy podróży, ale też przepiękne widoki. Jak myślisz, komu ten czas szybciej minął? Nam tutaj na miejscu, czy wam w podróży?

AA: Mi ten czas dziwnie mijał podczas tego roku, dlatego że przez pierwsze dwa miesiące strasznie się włóczył. Włóczył się w tym sensie, że było tyle rzeczy, które się działy, że miałam wrażenie, że my już jesteśmy w tej podróży i jesteśmy, a np. minął dopiero miesiąc. Przez pierwsze pół roku czas był strasznie rozciągnięty i nie było widać końca. Jak stuknęło pół roku i uświadomiłam sobie, że teraz już jest odliczanie wsteczne i już zostało mniej niż było to nagle zaczął biec do przodu, więc czas biegł mi chyba pół na pół.

TK: To chyba faktycznie tak jest i to niezależnie od długości wyjazdu, że ten czas mniej więcej do połowy strasznie powoli mija, a później, kiedy już wiemy, że niedługo nastąpi ten koniec to strasznie przyspiesza. Wyruszyliście 14 listopada i start był z Warszawy dokąd?

AA: Z Warszawy polecieliśmy do Włoch, stamtąd mieliśmy lot do Brazylii, do Rio de Janeiro z przesiadką w Portugalii. To był w zasadzie jeden bilet, który kupiliśmy. Bilet w jedną stronę, więc wiedzieliśmy tylko tyle, że lecimy do Brazylii i tam zamierzaliśmy spędzić pierwsze dwa tygodnie.

TK: Teraz są już takie czasy, że w zasadzie mieliśmy z wami kontakt, czy przez wasz profil "Rok włóczykija", czy też przez to, że można było posłuchać waszych materiałów i na naszej antenie i w Polskim Radiu, a w Polskim Radiu na portalu nawet jeszcze wideo. To podróżowanie nie było takie, że wy zniknęliście zupełnie. Udzielałaś się tam trochę również dziennikarsko.

AA: Tak. Od początku było takie założenie, że to nie jest tak, że sobie jedziemy na jakieś długie wakacje i znikamy ze wszystkiego, tylko oboje chcieliśmy rozwinąć się dziennikarsko. Mikołaj nigdy nie miał szans robić takiej fotografii na co dzień, bo jednak będąc fotoreporterem to fotografuje się bardziej wydarzenia regionalne, niż przyrodę, piękne krajobrazy, czy ludzi w innych krajach. Od początku chciałam, żeby ta podróż była trochę ułożona szlakiem osób, które możemy spotkać, i które możemy potem uwiecznić i przekazać państwu ich historię, a także pokazać jak wygląda ich życie w innych krajach, więc szukaliśmy tych miejsc, w które chcemy pojechać nie tylko pod kątem co nas interesuje krajobrazowo, czy kulturowo, ale też pod kątem tego, gdzie możemy spotkać ciekawych ludzi, czy fajne tematy.

TK: Wspomniałaś o zdjęciach Mikołaja, ja często dawałem temu wyraz, ale jeszcze powtórzę. Piękne fotografie wspaniałych miejsc. Wy chwilami zupełnie inaczej wyglądaliście na tych zdjęciach, niż zazwyczaj. Wróćmy do tej Brazylii. Najważniejsze elementy, o których trzeba wspomnieć mówiąc o Brazylii. Szok? Zdziwienie miejscem? Duża odmienność?

AA: Oczywiście. Jeśli chodzi o Brazylię, byliśmy na początku mocno przestraszeni, ponieważ przed wyjazdem spotkaliśmy się z kolegą, który mieszkał tam 4 lata. To był kolega Mikołaja z dzieciństwa, który wyjechał 4 lata wcześniej do swojej dziewczyny - Brazylijki i mieszkał w Sao Paulo. Poopowiadał nam to i owo. To się zupełnie inaczej słucha, jak człowiek czyta w internecie, czy przewodnikach, że należy uważać, że jest niebezpiecznie, niż jak to powie człowiek, który tam mieszkał i opowie historie, które jego spotkały. Na przykład szedł do pracy, nieopatrznie w biały dzień wyciągnął z kieszeni telefon i nagle okazało się, że pojawia się ktoś z bronią i zabiera mu telefon, każe się odwrócić i odejść. Jak już wiedzieliśmy, że takie sytuacje się zdarzają, jak to opowiadał, że zdarza się, że są porwania turystów, odstawia się ich do bankomatu i każe wypłacić pieniądze to byliśmy mocno ostrożni. Ostrożni do tego stopnia, że gdy robiło się już trochę ciemno po prostu uciekaliśmy do hotelu, telefon wyciągaliśmy dopiero gdzieś w ukryciu, nigdy na ulicy, nigdy w metrze, jak najmniej korzystaliśmy z mapy, żeby nie wyglądać na zagubionych turystów, chociaż oczywiście i tak odbiegaliśmy wyglądem od Brazylijczyków, bo byliśmy nieopaleni. Od razu było widać, że nie jesteśmy tamtejsi, ale staraliśmy się nie zwracać na siebie uwagi. Oczywiście żadnej biżuterii, żadnych cennych rzeczy. Mikołaj nosił aparat w płóciennej torbie, dlatego wyglądał bardziej jakby niósł kilo jabłek, niż aparat w tej torbie. Wszelkie środki bezpieczeństwa, bo też nie chcieliśmy, żeby w pierwszych dwóch tygodniach podróży okradziono nas ze sprzętu, który miał być przez tą całą podróż z nami i miał sprawić, że będziemy mogli robić zdjęcia i reportaże. Byliśmy bardzo spięci i czujni. Oczywiście ta czujność została nam do końca, ale chyba Brazylia pod tym kątem była najgorsza i rzeczywiście nie jest tam jakoś super bezpiecznie. Może mamy takie odczucie, dlatego że był to pierwszy kraj i może w miarę przywykania do tej Ameryki Południowej, do pewnych zasad bezpieczeństwa, których trzeba przestrzegać we wszystkich tych krajach to już w każdym kolejnym wydawało nam się bezpieczniej. Może gdybyśmy teraz pojechali do Brazylii to nie wydawałaby się nam taka niebezpieczna. Rzeczywiście w Brazylii jest dużo biedy i dużo dzielnic, w których mogą się wydarzyć nieprzyjemne rzeczy, więc staraliśmy się je omijać.

TK: A taka świadomość tych zagrożeń nie jest trochę sprzeczna z tym czym podróż powinna być?

AA: Pewnie jest, natomiast mam wrażenie, że to też zależy od tego jaki jest człowiek. My oboje mamy mocno rozwiniętą wyobraźnię, dużo przewidujemy i czasem martwimy się na zapas, może staramy się wdrażać za dużo środków bezpieczeństwa. Woleliśmy w ten sposób podróżować i pewnie byliśmy nawet tym mocniej zmęczeni, bo ciągle człowiek żyje w jakimś podświadomym napięciu, ale dzięki temu, przez całą podróż nie spotkała nas żadna zła przygoda a wszyscy turyści w Ameryce Południowej, z którymi rozmawialiśmy, zawsze coś nieprzyjemnego mieli (...). Pewnie mieliśmy też dużo szczęścia, bo wiadomo, można uważać a i tak coś złego może się wydarzyć. Po co kusić los?

TK: Właśnie chciałem o to zapytać, żeby mieć już to za sobą. Przez całą podróż żadnych niepokojących incydentów, groźnych sytuacji nie doświadczyliście?

AA: Nie. Dwa razy była taka sytuacja w Ameryce Południowej, raz w Boliwii, raz w Argentynie, że rzeczywiście widzieliśmy, że bardzo podejrzane osoby się nam przyglądają i prawdopodobnie knują coś niedobrego, ale udało się nam jakoś wywinąć. Raz nawet dosyć filmowo, bo siedzieliśmy na ławce i widzieliśmy, że obserwuje nas pewien człowiek, który już od dłuższego czasu za nami szedł. Chodziliśmy jakimiś ścieżkami, że ewidentnie było widać, że nas śledzi, więc jak on usiadł na tej ławce i teoretycznie patrzył w telefon, ale za każdym razem jak patrzyliśmy na niego to patrzył na nas. Stwierdziliśmy, że w odpowiedniej chwili należy się z tej ławki zawinąć. Przechodziła większa grupa ludzi, więc my tak jak w filmie, schyliliśmy się i razem z tą grupą weszliśmy w inną uliczkę a tam do autobusu. Były sytuacje, w których być może mogłoby się nam coś stać, ale udało nam się ich uniknąć.

TK: Wróćmy do jaśniejszych stron podróży. W podróży jak w życiu. Raz jest pewnie pięknie, a raz jest tak jak mówisz, że trzeba być świadomym zagrożeń. Ameryka Południowa, jeśli bierzemy pod uwagę ten rodzaj zagrożeń to jednak może to być podróż udana i można być zachwyconym, zwłaszcza przyrodą.

AA: Tak, oczywiście. Przyrodą i ludźmi, bo zdecydowana większość osób jest bardzo gościnna i mimo tego, że my nie mówimy po hiszpańsku, znamy tylko kilka słów, to mimo wszystko byli bardzo pomocni i bardzo chcieli nam ułatwić podróżowanie, bardzo chcieli nas zrozumieć. Pod tym kątem było dobrze. Przyrodniczo i kulturowo to zupełnie inny świat, więc jak najbardziej Amerykę Południową poleciłabym wszystkim. Wiadomo, zależy czego człowiek oczekuje. Ja na przykład odkryłam, że nie specjalnie jestem fanką dżungli, bo kiedy weszłam pierwszy raz w tego rodzaju las, w którym wszystkiego jest tak dużo i wszystko żyje i wydaje odgłosy to pierwszy raz poczułam jak mogą czuć się osoby, które mają klaustrofobię. Chciałam się wydostać z tego lasu. Za dużo bodźców. Weszłam tam akurat wtedy, kiedy miałam na uszach słuchawki i nagrywałam takim stereofonicznym mikrofonem, więc te bodźce były tym bardziej słyszalne, bo słuchawki i mikrofon potęgują to wszystko. Stwierdziłam, że dżungla to nie dla mnie. Jeśli chodzi o tereny pustynne takie jak pustynia Atacama to rewelacja. Nigdy nie sądziłam, że pustynie będą w jakiś sposób nas pociągać. Pustynia to jest coś niesamowitego. Człowiek odkrywa co tak naprawdę lubi, bo w Polsce mamy piękną przyrodę, ale zupełnie inną iż w Ameryce Południowej.

TK: Wiem, że na tę pierwszą noc w Brazylii mieliście jakiś hotel tak?

AA: Tak. Zarezerwowaliśmy sobie, chyba nawet na trzy pierwsze noce taki hostel. Oczywiście na początku było takie zderzenie w tej Brazylii, bo wylądowaliśmy na lotnisku w Rio de Janeiro, więc wydawałoby się, że takie miejsce, w którym mają do czynienia z turystami, nie raz były tam wielkie wydarzenia sportowe, pewnie mnóstwo turystów zjeżdża tam na karnawał. Okazało się, że tam nawet pan, który koordynuje taksówkami w ogóle nie mówi po angielsku, więc nie mogliśmy się dogadać w kwestii transportu i ceny za ten transport. Jak już dojechaliśmy do tego hotelu, okazało się, że pan w hotelu także nie mówi po angielsku. Te sytuacje nas zaskoczyły i trochę dobiły. Później zaczęliśmy się do tego przyzwyczajać i staraliśmy się dogadać na migi, mową ciała, rysunkami. Ja już byłam mistrzynią w rysowaniu np. jak chcieliśmy jechać autobusem z jednego miejsca do drugiego byłam nawet w stanie narysować jaki rodzaj rozkładanego siedzenia chcemy, więc trzeba było sobie radzić w ten sposób.

TK: Ile łącznie gościliście w Brazylii?

AA: Łącznie byliśmy chyba 2 tygodnie. Z Rio de Janeiro pojechaliśmy do jednej mniejszych miejscowości. Tam w zasadzie trochę odetchnęliśmy, bo nie było już tak niebezpiecznie jak w Rio. To była taka kolonialna perełka. Był zupełnie inny krajobraz niż w Rio de Janeiro. Stamtąd pojechaliśmy do Sao Paulo, do wspomnianego już dzisiaj Tomka, który opowiadał nam przed wyjazdem trochę o Brazylii. Razem ze swoją dziewczyną ugościli nas, pokazali nam trochę tego brazylijskiego życia, trochę poopowiadali. Tam już troszeczkę odetchnęliśmy z tego stresu. Po dwóch tygodniach zmieniliśmy kierunek na Paragwaj. Wszyscy, gdy słyszeli, że jedziemy do Paragwaju pytali "po co wy tam jedziecie, przecież tam nic nie ma". Rzeczywiście, z takich spektakularnych rzeczy to być może nic tam nie ma, ale nam ten kraj się bardzo podobał, dlatego że po pierwsze tam jest taka czerwona ziemia. To zrobiło na nas niesamowite wrażenie. Tam jest taka przyroda, że jak tylko spadnie kropla deszczu to od razu jest całkiem zielono. Tam nie specjalnie dużo ludzi przyjeżdża, więc Paragwajczycy są bardzo przyjaźni i chcą pomóc turystom. Po trzecie, mieliśmy też zaproszenie od jednego torunianina, który jest tam misjonarzem i chcieliśmy zobaczyć jak tam żyje, zrobić nagranie, które pojawiło się na antenie, więc pojechaliśmy i zdecydowanie nie żałujemy, bo to, jak się okazało, to niesamowicie ciekawy kraj.

TK: A te noclegi, np. pomiędzy gościną, próbowaliście skorzystać z couchsurfingu?

AA: Próbowaliśmy, ale przyznam szczerze, że przed wyjazdem za mało się tym zajęliśmy (...). Mieliśmy mało opinii i nie tak chętnie ludzie przyjmowali nas pod swój dach, bo nie wiedzieli kim jesteśmy. W Kurytybie udało się nam skorzystać z couchsurfingu i spać u jednego Brazylijczyka (...). Bardzo często odzywałam się na portalach społecznościowych do grup zrzeszających Polaków za granicą. Tych grup jest mnóstwo. Generalnie taką grupę można znaleźć w każdym kraju. Pisałam kim jesteśmy, co robimy, że nagrywamy materiały, robimy zdjęcia, jeżeli ktoś chciałby się z nami spotkać, żeby dać się nagrać, albo chciałby nas oprowadzić po swoim mieście, albo opowiedzieć, albo użyczyć kawałka podłogi. Ku naszemu zdziwieniu, bardzo wiele osób odpowiadało na takie apele. W zasadzie całe Stany Zjednoczone, cała Australia i cała Nowe Zelandia były zwiedzane w ten sposób (...). W wielu krajach było w ten sposób, że ludzie nie znając nas kompletnie, przyjmowali nas pod swój dach.

TK: Ciekawe jaki macie obraz Polaków, których przez te miesiące spotykaliście. Wyjechali tam do pracy, czy za miłością, bo pewnie też tak bywało?

AA: Bardzo różnie. To bardzo różne środowiska i bardzo różna emigracja w tym sensie, że niektórzy byli na kilkuletniej a niektórzy na kilkunastoletniej. Trudno jest porównać tych wszystkich Polaków. To co ich łączyło to to, że naprawdę polska gościnność za granicą bardzo się uwydatnia. Jak już nas przyjmowali to przyjmowali jak rodzinę, czy przyjaciół. To było bardzo fajne. Byli tacy, którzy jechali za pracą. Byli tacy, którzy jechali jeszcze za czasów poprzedniego ustroju i w jakiś sposób uciekali z Polski. Byli tacy, zwłaszcza młodsze pokolenie, mniej więcej w moim wieku, którzy jechali np. do Ameryki Południowej za miłością. To najczęściej kobiety, które spotykały gdzieś w Londynie, czy Europie jakichś panów z Ameryki Południowej i do nich przylatywały. Część tych małżeństw się utrzymała, część nie. Taki ciekawy przykład z Kolumbii. Pani, która mieszka tam bodajże od lat 70, była jakimś naukowcem i pojechała robić tam badania. Wzięła ślub z Kolumbijczykiem i twierdzi, że jedynie to się udało, dlatego że jej Kolumbijczyk nie jest typowym Kolumbijczykiem. Typowy Kolumbijczyk jest typowym maczo, który na dodatek bardziej ceni zdanie swojej mamy, niż żony. Na to żadna Polka nie jest w stanie sobie pozwolić i jak ona obserwuje małżeństwa polsko-kolumbijskie to jeżeli jest to typowa Polka i typowy Kolumbijczyk to nigdy się to nie utrzymuje, bo Polka w pewnym momencie tupnie nogą i powie, że tak żyć nie można.

TK: Co było po Paragwaju?

AA: Po Paragwaju pojechaliśmy do Argentyny. Następnie było Chile, Boliwia, Peru i Kolumbia.

TK: I jakie wrażenia z tej Ameryki Południowej? Kolumbia przypadła wam do gustu?

AA: Kolumbia chyba najbardziej przypadła nam do gustu. Byliśmy najbardziej pozytywnie zaskoczeni, bo Kolumbia kojarzy się z miejscem bardzo niebezpiecznym (...). Czuliśmy się tam najbezpieczniej ze wszystkich krajów Ameryki Południowej. Bardzo przypadły nam do gustu Karaiby, jedzenie karaibskie. Ja do dzisiaj nie mogę przeżyć, że nie kupiłam sobie espadryli w Kolumbii, więc jak ktoś będzie tam jechał to na pewno go poproszę o kupienie mi tam espadryli. Kupiłam sobie za to tradycyjną torbę z Kolumbii, więc chociaż coś stamtąd przywiozłam. Kolumbia to miejsce, które na pewno chcielibyśmy jeszcze raz odwiedzić, szczególnie tę część karaibską. Patagonia to było miejsce, gdzie pojawiło się "wow". Te przestrzenie, te góry, ciągły wiatr. To było coś niesamowitego. Tam spędziliśmy trochę czasu pod namiotem. Spędzić święta a potem Sylwestra w Patagonii to było coś, co będziemy wspominać długo. Okazało się, że Patagonia to nie tylko Argentyna, bo mi się kojarzyło głównie z Argentyną, ale też Chile. Ta Patagonia chilijska jest równie piękna jak ta argentyńska, więc w tej Patagonii też się zakochaliśmy. Ostatecznie w Chile i Argentynie byliśmy 3 tygodnie, mimo tego, że mieliśmy w planie być w każdym kraju mniej więcej 2 tygodnie. To pokazuje jak bardzo te kraje nam się podobały. W Chile są takie miejsca, o których wcześniej nie słyszałam. Np. wyspa Chiloe, piękny park narodowy, o którym w życiu nie słyszałam jadąc w tamte rejony. Niesamowite drzewa, czułam się jak za czasów dinozaurów. Chłonęłam to wzrokiem. Santiago de Chile też bardzo nam się spodobało jeśli chodzi o klimat, bo tam było dużo fajniej niż w Buenos Aires, czy Rio. Klimat był zdecydowanie bardziej suchy, przez co upał nie był tak dotkliwy i dużo lepiej poznawało się Santiago de Chile. To miasto zachwyciło nas też tym, jakie fajne miało miejsca pod względem kulturowym. Był duży opuszczony budynek, który przerobiono na miejsce, w którym odbywają się wydarzenia kulturalne, ale nie takie za zamkniętymi drzwiami, tylko jest to miejsce, które cały czas żyje. Tam przychodzą młodzi ludzie, tańczą, grają w coś, jeżdżą na deskorolkach, rolkach, robią bardzo różne rzeczy. Potrafiliśmy tam przychodzić wieczorami i patrzeć jak ta młodzież potrafi fajnie się bawić. Zastanawialiśmy się, czy jakby w Polsce zrobić coś takiego, czy to też by się udało. To było naprawdę super miejsce.

TK: Co dalej się działo?

AA: Po Argentynie było Chile, później była Boliwia albo Peru. Zawsze mi się myli, do którego kraju najpierw pojechaliśmy. Z Santiago de Chile pojechaliśmy jeszcze na pustynię Atacama i stamtąd do Boliwii. W Boliwii dopadł nas pierwszy kryzys.

TK: Co to znaczy pierwszy kryzys?

AA: Spędziliśmy mocno intensywne dwa miesiące i byliśmy zmęczeni. Po drugie to był zupełnie inny kraj Ameryki Południowej, bo do tej pory spotykaliśmy się z uśmiechniętymi ludźmi, którzy chcieli jak najbardziej nam pomóc. Boliwijczycy to jest taki indiański naród i oni są bardzo poważni. Ja nie byłam w stanie odczytać z ich mimiki co myślą. W ogóle się do nas nie uśmiechali, nie specjalnie się nami interesowali. Jesteśmy to jesteśmy, ale równie dobrze mogłoby nas nie być. Niespecjalnie tych turystów chcą, bo wydaje mi się, że turyści nie są im za bardzo potrzebni. Bez hiszpańskiego było nam tam trudno. Na domiar złego trafiliśmy na jakieś starjki, które to odbywają się tam często, więc było to trudne pod względem organizacyjnym, jak wyjechać z miasta, w którym nic nie było. Tak pojawił się nam pierwszy kryzys. Trafiliśmy w Boliwii na bardzo fajną Polkę, z pochodzenia toruniankę – Dankę, która w wieku 16 lat wyjechała z Torunia w świat. Przez Hiszpanię, Brazylię w końcu dojechała do Boliwii, zamieszkała w Sucre i tam wraz ze swoim mężem Lucasem pracują w takim alternatywnym teatrze. On jest aktorem, ona zawodową aktorką nie jest, ale też z nimi współpracowała. W domu zrobili salę prób. Mają dwie córki. Kiedy Lucas poopowiadał mi trochę o Boliwijczykach, ich zwyczajach, o tym jak to jest niesamowicie ciekawa kultura i jak potrafią łączyć chrześcijaństwo z wierzeniami ludowymi to trochę więcej zrozumiałam i trochę lepiej się w tej Boliwii poczuliśmy, ale początki były ciężkie. Danka, w czasie kiedy byliśmy w podróży, byliśmy wtedy w Azji, wróciła do Polski, ponieważ ich córka bardzo ładnie śpiewa i w Polsce ma większe szanse zrobienia kariery muzycznej i rozwoju muzycznego. Mamy nadzieję, że ją odwiedzimy w Beskidzie Niskim, bo właśnie tam się przeprowadziła.

TK: Niesamowite są te spotkania z Polakami. Mogłaby to być równoległa podróż i opowieść.

AA: Tak! Jestem niesamowicie szczęśliwa, że mam taką fajną pracę, że mogłam to wszystko nagrać i się z kimś podzielić. Reportaż o Dance, również był w Popołudniu z reportażem i robiąc pod koniec podróży takie podsumowanie, rozmawialiśmy o tym, że jak to super, że możemy się z ludźmi podzielić tymi historiami, zdjęciami, i że tyle osób nas śledziło, oglądało i mogło poznać te historie. Aż żal, żeby nie ujrzały one światła dziennego.

TK: Zamykamy na razie księgę Ameryki Południowej i udajemy się...

AA: Do Stanów Zjednoczonych. Na 3 tygodnie pojechaliśmy do Stanów Zjednoczonych. Początkowo w ogóle tego nie planowaliśmy, ale okazało się, że dużo tańsze są bilety z USA do Azji, niż z Ameryki Południowej do Azji. Na szczęście odkryliśmy to jeszcze w Polsce, zdążyliśmy się postarać o amerykańską wizę i polecieliśmy. 3 tygodnie spędziliśmy w Kalifornii i Arizonie. Ja nigdy nie marzyłam o Stanach. Zawsze wydawały mi się takim krajem, może ciekawym, ale inne były ciekawsze. Stany widzi się w filmach, w sumie nic wyjątkowego. Tak mi się wydawało. Pozytywnie zaskoczyłam się, jeśli chodzi o przyrodę. W Stanach Zjednoczonych jest niesamowita przyroda. Jeśli chodzi o miasta, Los Angeles to duży zawód. San Francisco pozytywnie, Los Angeles niezbyt, dlatego że tam bardzo widać te kontrasty społeczne. Wiele osób tam wyjeżdża, żeby zrobić jakąś karierę, liczy na to, że coś się tam uda czy w Hollywood, czy nie tylko. Później zostają jednak z niczym i wiele z tych osób ląduje gdzieś na ulicy. To jest bardzo smutny obraz takich włóczęgów, wiele osób ma tam problemy psychiczne, bo nie ma dobrej opieki zdrowotnej dla osób takimi problemami. Smutny obraz amerykańskiego społeczeństwa, które na dodatek jest fatalnie zorganizowane jeśli chodzi o komunikację publiczną. My tą komunikacją głównie się poruszaliśmy, więc miasta nas wymęczyły. Za to jak już udało nam się wypożyczyć samochód i pojeździć trochę po Kalifornii i Arizonie, pospać pod namiotem, pooglądać piękne krajobrazy. Spełniłam marzenie i zobaczyłam Wielki Kanion. Mikołaj wcześniej, w Los Angeles zobaczył mecz NBA. Stany były trochę spełnienie naszych dziecięcych marzeń. Bardzo fajnie przyjęli nas tam Polacy, więc bardzo ciekawe doświadczenie. Spotkaliśmy tam jednego torunianina, więc świat jest mały i Stany na pewno są takim miejscem, do którego będziemy chcieli wrócić, bo to był wycinek i jest jeszcze dużo ciekawych przyrodniczo oraz kulturowo miejsc. Tak jak nigdy mnie do Stanów nie ciągnęło, tak teraz absolutnie ciągnie.

TK: Tak jak niektórzy wybierają się na taką podróż, żeby przejechać ze wschodniego na zachodnie wybrzeże, po tych małych miejscowościach, żeby odwiedzać atrakcje turystyczne, przyrodnicze to jak najbardziej polecacie? Bezpiecznie się tam czuliście?

AA: O tak, jak najbardziej. Byłam zachwycona Stanami pod tym kątem, że są tam świetnie zorganizowani, jeśli chodzi o atrakcje przyrodnicze, bo można kupić wejściówkę na cały rok do różnych parków narodowych za całkiem niewielkie pieniądze, jeżeli zliczy się, że przez cały rok można korzystać z różnych parków narodowych i to jest wejściówka na cały samochód, czyli wszyscy, którzy w tym samochodzie się znajdują, w ramach tej wejściówki wjeżdżają do parku. Niezależnie od tego, o której tam przyjeżdżamy, możemy rozbić namiot, bierzemy kopertę, w którą wkładamy pieniądze, oddajemy do takiej skrzyneczki, rano przychodzi pan strażnik i sprawdza czy na pewno każdy opłacił swoje miejsce namiotowe. Oczywiście jest to duże zaufanie, nie wiem czy w Polsce ktoś by zaufał, bo pewnie wszyscy by myśleli, że będziemy kombinować, zrywać się bladym świtem, żeby zwinąć namiot i przenocować za darmo. W Stanach takie rzeczy się nie dzieją, dzięki czemu w ogóle nie ma problemu z podróżowaniem z namiotem. Mało tego, jeżeli okaże się, że nie ma miejsca na polach namiotowych a jest jeszcze pan strażnik to on jest w stanie wskazać gdzie możesz się rozbić, nie na polu namiotowym, ale nadal będzie to legalne, wygodne i komfortowe.

TK: Teraz długi skok, bo ze Stanów wybraliście się do Azji.

AA: Tak, do Wietnamu. Z przesiadką w Chinach, ale na tyle krótką, że nawet nie wyszliśmy z lotniska. Azji też już wyczekiwaliśmy, bo po 4 miesiącach w Ameryce Południowej byliśmy już trochę, może nie znudzeni, ale potrzebowaliśmy innego bodźca. Stany były takim bodźcem, ale jednak Stany są na tyle podobne kulturowo do tego co znamy, że nie było takiego szoku. Wietnam był szokiem. Był lekki szok termiczny, dlatego że w Stanach była wiosna a w Wietnamie była pora jeszcze nie deszczowa, ale było upalnie. Szok temperaturowy to było jedno, szok jeśli chodzi o komunikację, czyli te wszystkie skutery to było drugie. Trzecie to szok, jeśli chodzi o jedzenie. Tam na dwa miesiące przestaliśmy jeść mięso, bo jak pierwszego dnia spróbowaliśmy zupy pho, którą uwielbiamy to były tam trzy rodzaje mięsa. Dwa byliśmy w stanie rozpoznać, trzecie do dziś nie wiemy co zjedliśmy. Mam tylko nadzieję, że nie był to kot, bo nie mogłabym spojrzeć mojemu kotu w oczy, ale nie wiem co to było. Tak nam się odechciało mięsa, że nie jedliśmy przez 2 albo 3 miesiące. Odkryliśmy, że jeśli chodzi o jedzenie wegetariańskie a nawet wegańskie to Wietnam jest rajem, bo knajpek z takim jedzeniem jest mnóstwo, więc nie głodowaliśmy. Głównie stołowaliśmy się w ulicznych barach.

TK: To prawda, że np. nasze restauracje wietnamskie, serwują dla Europejczyków coś bardziej zjadliwego, że u nich to jedzenie trochę inaczej smakuje?

AA: Zdecydowanie tak. Jak nam pani na ulicy zrobiła potrawę z przedziwnych liści, jajek, krewetek, to wszystko było robione na takim palniku podgrzewanym drewnem. Pani miała brud za paznokciami, pokazywała palcami jak należy to jeść. O dziwo niczego nie złapałam. Tak, jest to wszystko bardzo wygładzone i smakuje inaczej, bo oni mają zupełnie inne rośliny. W Wietnamie nie miałam pojęcia jakie rzeczy można jeść. Jedzą tam wszystko co tylko rośnie i potrafią to tak przyrządzić, że jest to super potrawą.

TK: Z Wietnamu skoczyliście do?

AA: Do Laosu, Kambodży i Tajlandii. To były takie trzy kraje. Laos nas bardzo zachwycił, bo tam czas płynie zupełnie wolniej, jest bardzo zielono i tam bardzo się wyciszyliśmy po tym hałaśliwym Wietnamie. Bardzo nam się to podobało. Kambodża też jest niesamowita, chociaż tam miałam apogeum, jeśli chodzi o wkurzenie na świat, dotyczące tego jak bardzo się śmieci, jak dużo plastiku się produkuje.

TK: Było to tam widać?

AA: Tam było to chyba najbardziej widać, chociaż we wszystkich tych krajach, i w Ameryce Południowej, i w Azji mnóstwo jest plastiku i ludzie po prostu rzucają go tam gdzie stoją, co jest dla mnie nie do pomyślenia. Niezależnie od statusu społecznego, oni nie widzą problemu. Do każdego jogurtu dostają łyżeczkę, do każdej butelki dostają torebkę foliową i słomkę, więc jest to dramat. W Kambodży jest to o tyle widoczne, że oni podobno nie mają za bardzo zorganizowanego wywozu śmieci. Wyrzucają wszystko tam gdzie są, albo przed swój dom i to leży. Leży w pięknych przyrodniczo miejscach i nagle w rzece płynie góra śmieci. Nie byłam w stanie na to patrzeć i stałam się strasznie radykalna, jeśli o takie rzeczy chodzi. Mocno zaczęłam zwracać uwagę na to, żeby chociaż w sobie jakieś nawyki, bardziej ekologiczne wprowadzać.

TK: Skoro już mówimy o takich sprawach, powiedzmy ekologiczno-higienicznych to przez całą podróż zdrowie wam dopisywało? To też potrafi popsuć podróż, prawda?

AA: O dziwo tak. Też staraliśmy się nie jeść w jakichś takich miejscach, które wyglądały podejrzanie. Ta pani z brudem pod paznokciami to był akurat przypadek, natomiast też nie jedliśmy w jakichś super restauracjach. Staraliśmy się mniej więcej zwracać uwagę co jemy, po prostu jeść tam, gdzie miejscowi. Jak oni się nie zatrują, wiadomo, że mogą mieć trochę inną florę bakteryjną, ale braliśmy neutralne dania, bez żadnych dziwactw, w takich miejscach, gdzie dużo ludzi chodzi, żeby mieć pewność, że to jest świeże i robione na bieżąco. Na szczęście nic złego nas nie spotkało. Mam nadzieję, że nie mamy żadnych ukrytych rzeczy, trzeba dopiero pójść do lekarza i się przebadać. Trzeba zrobić ogólne badania krwi, ale póki co wygląda na to, że niczego nie przywlekliśmy ze sobą i w trakcie podróży też nie mieliśmy żadnych problemów, więc to nam się poszczęściło.

TK: Czyli po tej Azji Południowo-Wschodniej, coś jeszcze oprócz Tajlandii, Kambodży i Laosu?

AA: Pojechaliśmy dosłownie na dwa dni do Malezji, do Kuala Lumpur i stamtąd przeskoczyliśmy do Australii. Australia była super. Oprócz tego, że niezbyt przyjemnie przyjęła nas na granicy. Byli przekonani, że na pewno przyjeżdżamy tam do nielegalnej pracy, albo wziąć ślub z jakimś Australijczykiem.

TK: Myśleli, że jednak chcecie coś innego tak?

AA: Tak. Próbowali nam to wmówić i musieliśmy się tłumaczyć, że nie jesteśmy wielbłądami, ale po tym jak zobaczyli, że wszystko jest spójne, że mamy pieczątki w paszporcie to nas wpuścili. Taki moralny kac był przez kilka dni, bo nie było przyjemnie czuć się niechcianym. Trafiliśmy na super ludzi, takich, którzy nas ugościli. Na początku byli to przyjaciele mojego taty sprzed lat, którzy się tam wyprowadzili bodaj 30 lat temu. Na szczęście wymazali nam obraz Australii z początku. Później trafiliśmy też do jednej torunianki, do dalszej rodziny Mikołaja, więc bardzo przyjemnie nas przyjęli. Przyrodniczo Australia to rewelacja. Przestrzenie, zwierzęta, których nie ma nigdzie indziej, eukaliptusy, które wszędzie pachną. Coś pięknego i coś niesamowitego. Australię też chcielibyśmy jeszcze raz odwiedzić. Później Nowa Zelandia, która była jeszcze lepsza. To był taki koniec świata, ale jeśli ktoś z państwa będzie miał okazję to koniecznie trzeba się tam udać. Nowa Zelandia to rewelacja, jeśli chodzi o podróżowanie stopem, bo 15 sekund zajęło nam złapanie stopa. Najdłużej czekaliśmy 30 minut, dlatego że było to pustkowie i jechały w tym czasie 3 samochody, więc raj dla autostopowiczów i dla miłośników przyrody. To jest po prostu przepiękny kraj i gdybym miała bilet, wyjechałabym jutro.

TK: Obserwując was przez prawie rok faktycznie chyba, może dlatego, że też od wielu lat o tym marzę, tej Australii i Nowej Zelandii zazdroszczę. Mylę się bardzo?

AA: Nie. To było takie miejsce, gdzie czuliśmy się dobrze. Krajobrazowo było super.

TK: Cywilizacyjnie w miarę jakby nasze klimaty. Językowo z angielskim nie ma problemu a przyroda to jest coś niesamowitego. Można by jechać wzdłuż tego wybrzeża i podziwiać.

AA: Dokładnie tak. Jechaliśmy, podziwialiśmy i cały czas mamy głód, żeby tam kiedyś wrócić, chociaż to jest tak daleko..

TK: To jest ta bariera właśnie.

AA: Tak. 12 godzin różnicy z Polską, więc to już jest naprawdę taka wyprawa. Gdy już byliśmy w Australii, na początku nie planowaliśmy Nowej Zelandii, ale stwierdziliśmy, że jesteśmy tak daleko, że już nie wiem kiedy następnym razem będziemy tak daleko, że musimy tę Nową Zelandię też wziąć. Na przykład z takich miejsc, które są nam kulturowo bliskie i nas zaskoczyły, do których też na pewno bym wróciła to Kirgistan.

TK: Tak. Wręcz zaskakujące były niektóre fotografie, bo tam było coś na kształt Wielkiego Kanionu, prawda?

AA: Tak. To akurat był Kazachstan, ale w Kirgistanie też jest podobny kanion. Niesamowite jeziora, góry. Tam jest o tyle fajnie, że nie ma tam jeszcze tylu turystów i można się cieszyć tą przyrodą. I w Himalajach i Andach jednak idzie się i jest pięknie, ale czasem już po prostu jest ciężko w tym sensie, że jest za dużo ludzi. A tam idealnie. Kirgistanem i Kazachstanem jestem zachwycona i chciałabym pojechać do innych, podobnych krajów w Azji, bo podejrzewam, że też są piękne a jeszcze nie tak zadeptane przez turystów. To będzie coś, co na pewno bardzo będę polecać. To jest z tego kręgu kulturowego, który był pod wpływem ZSRR, więc jakichś takich zachowań, w jedzeniu jest dużo podobieństw. Czuliśmy się tam trochę jak w domu. Wreszcie skosztowaliśmy dobrego chleba, bo na świecie trudno było o ten chleb. Nawet budownictwo, które pamiętamy w Polsce, wielkie płyty sprzed lat. Może dla turysty nie jest to najpiękniejsze, ale czuliśmy się w tamtym kraju po prostu swojsko.

TK: Powiedz, jak spotykałaś Polaków to pytali was pewnie co dzieje się w kraju. Wiadomo, że teraz to nie jest problem, żeby mieć te wiadomości. Oni jak mówili o swojej tęsknocie to czego im z Polski najbardziej brakuje? Czy to też jest coś, o czym już wspomniałaś, czyli dobry chleb?

AA: Tak, chleb zdecydowanie. Chleba na pewno bardzo im brakuje, twarogu. Przyjaciółka mojego taty, która mieszka w Australii to ona sama robi twaróg, bo nie jest w stanie dostać tam dobrego twarogu. Bardzo tęskni za tym smakiem. Jedzenie to coś, za czym Polacy tęsknią, ale chyba też tak kulturowo. Jest coś takiego, że człowiek tęskni do tego kraju, w którym się wychował. Mimo tego, że mieszka gdzieś już 30 lat to zawsze nie do końca czuje się Australijczykiem, Amerykaninem, Kirgizem, Kazachem, tylko Polakiem, więc po prostu tęskni do Polski.

TK: I z Australii i Nowej Zelandii skoczyliście samolotem dokąd dokładnie?

AA: Do Japonii. To był też mocny przeskok cywilizacyjny, w sensie kulturowym. To był najdziwniejszy kraj jeśli chodzi o zwyczaje Japończyków. Japończycy są bardzo grzeczni i ułożeni. Wszyscy wyglądają tak samo, bardzo modnie, w określonych godzinach chodzą do pracy, nie uśmiechają się do siebie, nie patrzą się do siebie (…). Chodzą do restauracji, gdzie ktoś ich karmi łyżeczką. Takie dziwne rzeczy, które dla nas są trochę niezrozumiałe a oni ich mają mnóstwo. To było ciekawe pod kątem socjologicznym.

Na pewno będziemy jeszcze podróżować, ale na pewno nie tak intensywnie i tak długo, bo to było męczące. Jesteśmy przekonani, że gdybyśmy pojechali na dwa tygodnie np. do Kirgistanu to zobaczylibyśmy dużo więcej, niż zobaczyliśmy przez dwa tygodnie będąc w takiej długiej podróży, z takimi bagażami, cały czas w drodze. Po prostu nie mieliśmy już siły na bardzo wiele rzeczy. Podróże na pewno, na pewno często, ale dużo krótsze (…).
W niedziele o godz. 14.05 wędruj razem z nami!

W niedziele o godz. 14.05 wędruj razem z nami!

Jeśli ktoś ma wątpliwości, że podróże nie są fascynujące bądź uważa, że w naszym regionie nie ma nic ciekawego – powinien koniecznie posłuchać magazynu "Na szlaku".
"Na szlaku" - w każdą niedzielę o godz. 14.05
zaprasza Tomasz Kaźmierski.
Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies.

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Więcej informacji można znaleźć w naszej Polityce prywatności

Zamieszczone na stronach internetowych www.radiopik.pl materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Serwisów Informacyjnych PAP, będących bazą danych, których producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Polskie Radio Regionalną Rozgłośnię w Bydgoszczy „Polskie Radio Pomorza i Kujaw” S.A. na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek wykorzystywanie przedmiotowych materiałów przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione. PAP S.A. zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jest zabronione.

Rozumiem i wchodzę na stronę