Reżyser teatralny, filmowy - np. "Ranczo", "Dziewczyny ze Lwowa", a także operowy.
"Nie chciałem uszkodzić dzieła. Każdy pomysł, który mi przychodził do głowy po chwili sam się kasował. To co należało do mnie, to ułatwienie scenicznym działaniem, żeby historia muzyczna została zrozumiana..."
W środę, 10 maja 2017 – o godz. 18.10
Jak się czuje reżyser spektaklu "Wesele Figara", który zainaugurował Bydgoski Festiwal Operowy tuż po premierze?
- To co z niego zostało, czuje się dobrze. Dzień przed premierą i sama premiera to jest maksimum emocji, potem te emocje opadają.
Czy Pan też czuje się, tuż po premierze osamotniony, nikomu do niczego niepotrzebny?
- To tak zawsze jest. Po premierze jest takie poczucie, że właściwie już bym mógł sobie pojechać. Także w dniu premiery nigdy nie siadam na widowni, bo nie wytrzymuję tego napięcia. Pobłąkam się po teatrze, najczęściej stoję pod monitorem i po cichutku przeżywam.
Ale nie jest Pan takim reżyserem, który podczas premiery daje jeszcze uwagi swoim aktorom?
- Spektakl należy od dnia premiery do wykonawców i pionu technicznego – ja się tylko przyglądam.
Ten Mozart to Panu chodził po głowie, czy dyrektorowi Figasowi?
- Jakoś tak nam obu chodził po głowie. Wielki kompozytor, możliwość obcowania z takim dziełem, to jest jednak wielkie zobowiązanie i świadomość jaki klejnot się obrabia. Piekielnie trudny – wymagania jakie stawia wykonawcom są gigantyczne, wszyscy muszą się napracować przy tym niezwykle, jednocześnie musi sprawiać wrażenie jakby śpiewacy śpiewali od niechcenia. To jest opera buffa i ona ma bawić, a i czasami wzruszać.
Na czym polega wielkość tego dzieła, zostawmy muzykę bo ona jest rzeczywiście genialna, a Pan jak mówią jest umuzykalnionym reżyserem.
- Ale ja tylko mogę mówić o muzyce. Ja jestem muzycznym amatorem, zawodowcy są na scenie. To jednak muzyka opowiada historię – jest tak naładowana takim teatralnym, dramatycznym pierwiastkiem. Słuchając jej wyobraźnia podpowiada co się dzieje z bohaterami. Sam tekst i sztuka na motywach, której Lorenzo da Ponte napisał libretto jest już zabytkiem, natomiast muzyka się absolutnie nie zestarzała.
W kuluarach słyszałam pochwały Pana za to, że nie uwspółcześnił Pan dzieła.
- Taki miałem zamiar, nie chciałem uszkodzić dzieła. Każdy pomysł, który mi przychodził do głowy po chwili sam się kasował. To co należało do mnie, to ułatwienie scenicznym działaniem, żeby historia muzyczna została zrozumiana. Dodawać Mozartowi niczego nie chciałem i nie widziałem takiej potrzeby. Jestem szalenie zadowolony, że doświadczyłem niesamowitego, magicznego momentu dla mnie, z wielu powodów ważnego, że widziałem na jednej scenie profesorów i ich studentów. Coś wspaniałego, że u boku swoich nauczycieli występują młodzi wykonawcy. Ten spektakl dzięki tym młodym wokalistom zyskał niezwykłą energię i świeżość. Bardzo to mnie wzruszyło.
Jak żona – pisarka zrecenzowała premierę?
- Zaakceptowała (śmiech). Zawsze mam w domu wsparcie i jest dobrym duchem.
Co będzie teraz robił Wojciech Adamczyk? Relaks?
- Krótki relaks i na początku maja wchodzę w przedprodukcję drugiego sezonu "Dziewcząt ze Lwowa".
Wszyscy Pana pytają co z Ranczem czy to już rzeczywiście koniec?
- Wydaje mi się, że na razie tak, a zresztą powrót byłby utrudniony bo to nie byłaby już opowieść o Wilkowyjach, a o prezydenturze wójta. Piękne wspomnienia, 130 odcinków. 10 lat to kawałek życia, które się spędziło w Wilkowyjach.
Jak tworzyliście pierwszy sezon Rancza to myśleliście, że dotrzecie do 130 odcinka?
- Mieliśmy nadzieję - ja byłem od razu zakochany w scenariuszu i miałem przeczucie, że to się może spodobać widzom, jednak liczyłem na dwa trzy sezony ale, że to się tak rozrośnie to nas ucieszyło i zaskoczyło.
Praca nad serialem daje więcej przyjemności, niż praca w teatrze?
- To są różne odczucia. Pracując w teatrze trzeba zadbać o to, żeby konstrukcja ról była tak dobrze przygotowana, żeby wykonawcy potrafili to codziennie odtworzyć. W filmie chodzi o efekt jednorazowy, tu i teraz – innymi środkami osiąga się ten efekt, jak jest zarejestrowany to on już jest.
Rozmawiał Pan już z dyrektorem Figasem nad kolejną realizacją?
- Rozmawiamy ogólnie. Zostawiamy sobie pole do dyskusji.
A nie marzy Pan o jakimś dziele konkretnym?
- Marzę o tym, żeby spokojnie zasnąć i przez kilka dni o niczym nie myśleć.
Zobacz także
Warszawianin pochodzący z Węgorzyna, z wykształcenia magister ekonomii i historii oraz menedżer kultury, a z zamiłowania i zawodu: muzyk - prezentuje nowy… Czytaj dalej »
Dziennikarka, reżyserka i producentka telewizyjna. „...lubię najbardziej ten etap, który jest już bardzo zaawansowany, czyli montaż. Dzięki temu można… Czytaj dalej »
Wokalistka, która już niedługo zaprezentuje swój nowy album. Tymczasem promuje kolejny singiel pt. „Naiwna”. „...żeby człowiek, żeby kobieta mogła… Czytaj dalej »
Kompozytor, aranżer, multiinstrumentalista i pedagog. „...myślę, że każdy kompozytor jednak marzy o tym, żeby jego twórczość, jego dzieła były wykonywane… Czytaj dalej »
Gitarzysta, kompozytor, przez ostatnie pół wieku grał m.in. z zespołami: Breakout, Air Condition (Zbigniew Namysłowski), Dwójka ze sternikiem, Bemibek (Ewa… Czytaj dalej »
Kompozytor muzyki filmowej, dyrygent i producent muzyczny, absolwent bydgoskiej Akademii Muzycznej, autor muzyki m.in. do ostatniej ekranizacji „Znachora”… Czytaj dalej »
Kompozytor, pianista, pedagog związany obecnie z Akademią Muzyczną w Bydgoszczy. „...w naszych profesjach mówi się, że należy znaleźć się we właściwym… Czytaj dalej »
Jak można wyczytać na jej stronie: „Coraz dojrzalsza, a przez to piękniejsza, bardziej świadoma siebie. Energetyczna i zmysłowa. Czerpie z życia garściami… Czytaj dalej »
Multiinstrumentalista (specjalność: gitara basowa), kompozytor i autor tekstów, dziennikarz muzyczny Radiowej Czwórki, łowca talentów (akcja „Będzie Głośno!”)… Czytaj dalej »
Dyrygent, który od blisko 40 lat mieszka w Stanach Zjednoczonych, regularnie dyryguje w Polsce i Europie. „...wchodziłem w życie dorosłych, gdzie nagle… Czytaj dalej »