Gitarzysta jazzowy, niedawno ukazała się jego kolejna płyta – koncertowa..
"Wszystkie płyty, które nagrywałem, były rejestrowane "na setkę", robimy to po to by złapać interakcję i jakąś komunikację muzyczną i nie przejmujemy się pewnymi drobiazgami, ale w studiu i tak możemy powtórzyć, wybrać wersje, edytować. Nagrania koncertowe już są pozbawione tej możliwości, bo to jest tu i teraz, jest pewien rodzaj wspaniałego napięcia – rejestruje się taki moment i to jest bardzo fajne w przypadku zespołu improwizatorów..."
W niedzielę, 18 grudnia 2016 – o godz.18.05
Jesteś zapracowanym gitarzystą, od dobrych kilku lat pracującym na własne nazwisko.
- Jestem gitarzystą pracującym na własne nazwisko od kiedy sięgnąłem po gitarę – to tak może przekornie. Przez lata współpracowałem z różnymi muzykami na stałe i to dawało mi dużą przyjemność. Ale to nie jest tak, że to się dzieje od kilku lat. Dziesięć lat temu wydałem pierwszą moją płytę "NAP", ale wcześniej przez lata byłem liderem takiej formacji Funky Groove z bydgoszczaninem Marcinem Jahrem na perkusji, Arturem Lesickim na gitarze i Tomaszem Grabowym na basie. Odkąd pamiętam zawsze miałem swój projekt, ale faktem jest, że także uwielbiałem grać w wielu składach. Od trzech lat koncentruje się na swoich projektach.
Płyta Twoja została zarejestrowana podczas koncertu w Trójce. Zaprosiłeś jak to sam nazywasz "Herosów polskich scen jazzowych".
- Może powiem dlaczego oni znaleźli się na płycie. W 2013 roku nagrałem płytę "Up", tam znaleźli się prawie wszyscy Ci herosi jazzu. Jedynie nie było tam Pawła Dobrowolskiego, bo na perkusji wówczas zagrał Amerykanin Clarence Penn. Chcąc grać podobną muzykę i zobaczyć jak ona ewoluuje powołałem sekstet jazzowy w składzie: Krzysztof Herdzin - fortepian, Robert Kubiszyn - bass, Adam Pierończyk- saksofon, Henryk Miśkiewicz - saksofon, Paweł Dobrowolski - perkusja i ja. Zagraliśmy trasę koncertową, która na początku 2015 zawiodła nas do Trójki. Koncert był transmitowany i zarejestrowany, a my nawet o nim zapomnieliśmy. Aż kilka miesięcy temu nagranie udostępnił mi realizator Jacek Gawłowski. Posłuchałem i pomyślałem, że fajne rzeczy się tam dzieją i stąd mamy dziś płytę.
Uwielbiam nagrania koncertowe, które niekiedy są niedoskonałe, ale te emocje się już nie powtórzą.
- To prawda. Wszystkie płyty, które nagrywałem były rejestrowane "na setkę", robimy to po to by złapać interakcję i jakąś komunikację muzyczną i nie przejmujemy się pewnymi drobiazgami, ale w studiu i tak możemy powtórzyć, wybrać wersje, edytować. Nagrania koncertowe już są pozbawione tej możliwości, bo to jest tu i teraz, jest pewien rodzaj wspaniałego napięcia – rejestruje się taki moment i to jest bardzo fajne w przypadku zespołu improwizatorów. Jesteśmy otwarci na różne propozycje i staramy się, żeby ta muzyka się zmieniała w ramach pewnych form.
Podobno kolekcjonujesz gitary, ale robisz też odsiew.
- Oj tak stawiam na odsiew. Jestem właścicielem "haremiku gitar" ale jak mi się zdarza jakiejś gitary zbyt długo nie używać, to pozwalam jej odejść. Mam ich kilkanaście i za wyjątkiem dwóch – czysto sentymentalnych to pozostałe mi do czegoś konkretnego służą. Jestem dumny, że je posiadam, ale one nie mają właściwości kolekcjonerskich. One służą do pewnych działań. Szczęśliwie mam wielką gitarę jazzową firmy Gibson Super 400 – elektryczna gitara z pudłem większym niż mają gitary klasyczne. Ją użyję 31 grudnia kiedy w Teatrze Starym w Lublinie będę grał w duecie z Andrzejem Dąbrowskim. Będziemy grać stare swingulanse i piosenki Andrzeja Dąbrowskiego przerobione na styl jazzowy Joe Passa i Elli Fitzgerald. Kupiłem ją od pana Wojciecha Lechowskiego, który grywał kiedyś z Krzysztofem Komedą, On ją kupił w San Francisco w 1964 roku. Ta gitara ma pewną historię w swoich słojach, ona zupełnie inaczej gra.
Lubisz takie urozmaicenie w swoim życiu muzycznym, albo się wcielasz w Marka Knopflera, albo grasz w duecie z Arturem Lesickim. Ta przyjaźń z Arturem trwa od lat.
- Od jakiś 450 lat (śmiech). Od siódmego roku życia się znamy i nagraliśmy po latach płytę w duecie "Celuloid" z polską muzyką filmową. Chociaż niedawno premierowo odświeżyliśmy ten projekt z orkiestrą kameralną Leopoldinum i brzmi to jeszcze fajniej. W przyszłym roku chcemy zjeździć Filharmonie i być może dojedziemy do Bydgoszczy. A co do wcielania się w Marka Knopflera to ja się nie wcielam bo ja gram Napióra z Jeleniej Góry.
Tak wiem jak już to jest ½ Marka Knopflera?
- (śmiech) Tak bo w drugą połowę wciela się Kuba Badach z Krasnego Stawu, a Krzysztof Herdzin całość zaaranżował. Bardzo lubimy ten program. Staramy się grać kompozycje z repertuaru Marka Knopflera, ale swoim językiem.