Kompozytor muzyki filmowej, saksofonista i klarnecista basowy...
"Każdy z nas musi zdecydować się na pierwszy ruch. Idziemy do studia i ten pierwszy kolor musimy sami położyć płasko na palecie, ale nie wiemy czy to jest to. Musimy mieć też takie przeczucie, że to nie jest tak, że raz położymy i pójdziemy, tylko właśnie rozpoczęliśmy malowanie obrazu i zaczyna się nasza wspólna droga..."
W środę, 2 listopada 2016 – o godz.18.10
Chyba już wszystkie Pana funkcje wymieniłam?
- … Ojciec rodziny, mąż, kucharz niekiedy, kierowca prawie zawodowy, podróżnik.
Dziś zajmiemy się muzyką filmową. Jest Pan nadwornym kompozytorem Wojciecha Smarzowskiego. Ostatnio popełnił Pan muzykę do filmu "Wołyń". Jak było?
- Tym razem było trudno. Mówię szczerze, bo mi wolno, bo praca skończyła się. Mam świadomość, że to było wielkie przedsięwzięcie, jedno z największych, w którym miałem okazję uczestniczyć. Jednak pozostaje we mnie takie poczucie zwolnionej przestrzeni, taki syndrom odepchniętej barki. Praca była bardzo emocjonalna. Przez dwa lata byłem właściwie przyklejony do tej muzyki i do tych obrazów. Byłem poddawany procesowi przemiany i dziś jest mi smutno, że to się skończyło, chciałbym, żeby to trwało, żebyśmy nadal tworzyli.
Jak Pan zabiera się za pracę kompozytorską do filmu.
- To jest bardzo duża odpowiedzialność. Z Wojtkiem Smarzowskim spotkałem się przy nagrywaniu muzyki do spektaklu Telewizji Polskiej "Kuracja". Ja wtedy jeszcze nie byłem kompozytorem, tylko zwykłym klarnecistą basowym i prostym saksofonistą. Kompozytora muzyki filmowej to uczynił ze mnie Smarzol, właściwie bez mojej kontroli. Ten proces był tak naturalny jak zwykle jest naturalna praca z Wojtkiem. Wojtek przysłał mi scenariusz, po jakimś czasie zaczynam słyszeć ten scenariusz i dobieram narzędzia. Jak mam taki obraz jak np. "Róża" czy "Dom zły" to szukam odpowiednich narzędzi do tego obrazu. Nie będę komponował np. muzyki jazzowej do Wołynia. Tu chodzi o rodzaj języka, którym się będę posługiwał. Potem przychodzi drugi moment, kiedy dostaję wstępny obrazek, kiedy mogę zobaczyć jak ten film będzie wyglądał, jaki ma klimat i jak się układają sceny. To jest moment kiedy nad filmem przestają pracować aktorzy i zaczyna się praca całej ekipy m.in. kompozytora. Z czasem zaufanie ze strony reżysera do nas wzrasta. Wojtek nas bardzo wiele nauczył, a jednak za każdym razem jesteśmy zaskakiwani przez Wojtka. Także to jest proces długi i wymagający ciągłego kontaktu z tym obrazem i ciągłej relacji.
Czy można powiedzieć, że Pana muzyka to kolejny aktor w filmie.
- Już to kiedyś powiedziałem, że Smarzol ode mnie wymaga takiego zachowania, żebym był kimś kto siedzi w sercu aktora. Staramy się żeby muzyka w filmach Wojtka nie była muzyką ilustracyjną. Ona ma określać stan bohaterów. Muzyka ma taki dar, że potrafi usłyszeć stany emocjonalne bohaterów.
Od muzyki bardzo wiele zależy. A Pan się dobrze czuje tworząc do obrazów Smarzowskiego?
- To się u nas nazywa, że jest się człowiekiem Smarzola. Ja jestem z tego dumny i mam nadzieję, że jeszcze będziemy pracować razem. To jest wyjątkowa sytuacja, Wojtek rzeczywiście wymaga i nie chce gotowych, zamkniętych sytuacji. Woli zamknąć film w sytuacji niedopowiedzianej, niż mówić wszystko. Jego wrażliwość jest mi bardzo bliska. Wojtek podobnie jak ja walczy. Temat u niego jest zawsze trudny, natomiast jeżeli ma się pracować z kimś kto podobnie myśli i podobnie czuje to jest już łatwe.
Czy po przeczytaniu scenariusza widzi Pan kolory swojej muzyki.
- Trudno mi powiedzieć. Każdy z nas musi zdecydować się na pierwszy ruch. Idziemy do studia i ten pierwszy kolor musimy sami położyć płasko na palecie, ale nie wiemy czy to jest to. Musimy mieć też takie przeczucie, że to nie jest tak, że raz położymy i pójdziemy, tylko właśnie rozpoczęliśmy malowanie obrazu i zaczyna się nasza wspólna droga. Ja jestem z rodziny malarzy, mój ojciec był malarzem, a ja chodziłem do liceum plastycznego i studiowałem malarstwo i wiem co to jest malowanie obrazu. To jest proces, gdzie trzeba dać sobie czas, cierpliwość i dystans. Różnica między filmem a obrazem jest taka, że obraz tworzy sam malarz, a tu wielka grupa ludzi, która jest odpowiedzialna za siłę przekazu. To jest niesamowite czuć tą siłę kiedy się ogląda widzów, którzy wychodzą z projekcji filmu Smarzowskiego. To jest niebywałe.