Kto był Twoim profesorem?
- Witold Krzemiński – wielka postać, kompozytor takich szlagierów jak "Karuzela", czy "Lato, Lato czeka" z filmu "Szatan z siódmej klasy". Był pierwszym dyrektorem powojennym WOSPR. Ja, tak naprawdę, chciałem się dostać do profesora Stefana Stuligrosza na dyrygenturę oratoryjną, ale na ten kierunek było tak wielu chętnych, że mi poradzono, żebym wybrał się na dyrygenturę symfoniczną. Profesor Krzemiński przypominał mi trochę mojego ojca, był bardzo wymagający. Miał jedną dobrą rzecz w swojej metodzie nauczania – nie wszystko tłumaczył – chciał wypracować w nas samych umiejętność nawiązywania kontaktu z wielkim aparatem wykonawczym jakim jest orkiestra.
Jednak nie zostałeś dyrygentem symfonicznym.
- Nie, jako młody człowiek chciałem szybko i dobrze zarobić. Próbowałem swoich sił na różnych estradach, a nawet na weselach. Tak rozpoczynaliśmy swoją działalność muzyczną. Potem pojawiła się propozycja wyjazdu zarobkowego - muzycznego do Norwegii. Ponieważ nie miałem instrumentu to chciałem na niego zarobić grając w norweskich cyrkach. Tam zacząłem pisać aranżacje na big-band. Kiedy wróciłem do Bydgoszczy zacząłem pracować jako korepetytor w Operze Bydgoskiej. To bardzo trudna i niezapłacona praca. Trzeba mieć wszystkie wyciągi orkiestrowe oper w małym palcu, co dla pianisty jest dość karkołomne. Wtedy już zaczęła mnie na dobre interesować muzyka rozrywkowa. Dostałem od Stanisława Fijałkowskiego – szefa Big Warsaw Bandu propozycję współpracy. To było rzucenie na głęboką wodę, bo tam grali m.in. Henryk Majewski na trąbce, na puzonie Roman Syrek, na saksofonach Henryk Miśkiewicz. Zaczynałem od drugiego keyboardu, ale po kilku miesiącach już grałem na fortepianie.
W pewnym momencie zdecydowałeś się mieszkać w Warszawie.
- Bezpośrednią przyczyną powrotu po latach mieszkania w Warszawie do Bydgoszczy było to, że moja mama podupadła na zdrowiu. Na to nałożyło się zakończenie przygody z programami telewizyjnymi. Współpracowałem z Telerankiem, z programem "Śpiewające Fortepiany" i "Songowanie na ekranie". Powoli kończyła się także moja praca w teatrze Rampa, więc wróciłem.
Mieszkanie w Warszawie daje większe możliwości, bo się jest u źródełka?
- O tak. To tylko Warszawa daje szansę pracowania w wielu projektach i spełniania się na różnych polach. Zauważyłem, że ten kto jest utalentowany, bardzo chce i potrafi współpracować z ludźmi da sobie radę. Bardzo sobie chwalę ten okres warszawski,
- Witold Krzemiński – wielka postać, kompozytor takich szlagierów jak "Karuzela", czy "Lato, Lato czeka" z filmu "Szatan z siódmej klasy". Był pierwszym dyrektorem powojennym WOSPR. Ja, tak naprawdę, chciałem się dostać do profesora Stefana Stuligrosza na dyrygenturę oratoryjną, ale na ten kierunek było tak wielu chętnych, że mi poradzono, żebym wybrał się na dyrygenturę symfoniczną. Profesor Krzemiński przypominał mi trochę mojego ojca, był bardzo wymagający. Miał jedną dobrą rzecz w swojej metodzie nauczania – nie wszystko tłumaczył – chciał wypracować w nas samych umiejętność nawiązywania kontaktu z wielkim aparatem wykonawczym jakim jest orkiestra.
Jednak nie zostałeś dyrygentem symfonicznym.
- Nie, jako młody człowiek chciałem szybko i dobrze zarobić. Próbowałem swoich sił na różnych estradach, a nawet na weselach. Tak rozpoczynaliśmy swoją działalność muzyczną. Potem pojawiła się propozycja wyjazdu zarobkowego - muzycznego do Norwegii. Ponieważ nie miałem instrumentu to chciałem na niego zarobić grając w norweskich cyrkach. Tam zacząłem pisać aranżacje na big-band. Kiedy wróciłem do Bydgoszczy zacząłem pracować jako korepetytor w Operze Bydgoskiej. To bardzo trudna i niezapłacona praca. Trzeba mieć wszystkie wyciągi orkiestrowe oper w małym palcu, co dla pianisty jest dość karkołomne. Wtedy już zaczęła mnie na dobre interesować muzyka rozrywkowa. Dostałem od Stanisława Fijałkowskiego – szefa Big Warsaw Bandu propozycję współpracy. To było rzucenie na głęboką wodę, bo tam grali m.in. Henryk Majewski na trąbce, na puzonie Roman Syrek, na saksofonach Henryk Miśkiewicz. Zaczynałem od drugiego keyboardu, ale po kilku miesiącach już grałem na fortepianie.
W pewnym momencie zdecydowałeś się mieszkać w Warszawie.
- Bezpośrednią przyczyną powrotu po latach mieszkania w Warszawie do Bydgoszczy było to, że moja mama podupadła na zdrowiu. Na to nałożyło się zakończenie przygody z programami telewizyjnymi. Współpracowałem z Telerankiem, z programem "Śpiewające Fortepiany" i "Songowanie na ekranie". Powoli kończyła się także moja praca w teatrze Rampa, więc wróciłem.
Mieszkanie w Warszawie daje większe możliwości, bo się jest u źródełka?
- O tak. To tylko Warszawa daje szansę pracowania w wielu projektach i spełniania się na różnych polach. Zauważyłem, że ten kto jest utalentowany, bardzo chce i potrafi współpracować z ludźmi da sobie radę. Bardzo sobie chwalę ten okres warszawski,