Mówią o Panu wszechstronny pianista, co jest zresztą prawdą, bo ma Pan w swoim repertuarze bardzo wiele koncertów. To tak z potrzeby posiadania, czy z ciekawości.
- To drugie. Gdyby była większa podaż i bym miał jeszcze więcej zamówień, to bym grał więcej koncertów. Nie uczymy się do szuflady bo to byłaby strata czasu i działało by to na mnie dość depresyjnie. Staram się uczyć tego, co potem mogę zagrać. Do tej pory, chętnie się uczę nowych utworów. Staram się nie osiadać na laurach. Każdy nowy utwór sprawia mi taką samą przyjemność. Nie gram rzeczy, których nie lubię. To są nieliczne przypadki, ale odmawiam grania kompozycji, z którymi się nie identyfikuje.
Wielokrotnie grał Pan utwory twórców żyjących. To specyficzne wyzwanie. Czy lubi Pan współpracować z kompozytorami, czy przygotowuje Pan sam utwór i potem daje go pod osąd kompozytora?
- Znowu to drugie, Było pięciu żyjących kompozytorów, a dziś już nieżyjących: Lutosławski, Panufnik, Szpilman, Kilar i Górecki. Szpilmana Concertino grałem już po jego śmierci. Wcześniej Szpilman przyszedł na mój koncert razem z Witoldem Lutosławskim i od tej pory widywaliśmy się regularnie przez jedenaście lat, był fantastycznym człowiekiem. Koncerty pozostałych grałem za życia twórców. Najważniejsze spotkanie to było z Witoldem Lutosławskim i praca nad jego koncertem. Od tego czasu wszystko w moim życiu potoczyło się inaczej. To był decydujący moment tzw. mojej kariery. Do tej pory udało mi się zagrać koncert Lutosławskiego 36 razy, a od ubiegłego roku gram z ogromnym entuzjazmem także jego Wariacje na temat Paganiniego. Kolejne wykonania Lutosławskiego wyobrażałbym sobie właśnie takie – podwójne: koncert i wariacje podczas jednego wieczoru.
- To drugie. Gdyby była większa podaż i bym miał jeszcze więcej zamówień, to bym grał więcej koncertów. Nie uczymy się do szuflady bo to byłaby strata czasu i działało by to na mnie dość depresyjnie. Staram się uczyć tego, co potem mogę zagrać. Do tej pory, chętnie się uczę nowych utworów. Staram się nie osiadać na laurach. Każdy nowy utwór sprawia mi taką samą przyjemność. Nie gram rzeczy, których nie lubię. To są nieliczne przypadki, ale odmawiam grania kompozycji, z którymi się nie identyfikuje.
Wielokrotnie grał Pan utwory twórców żyjących. To specyficzne wyzwanie. Czy lubi Pan współpracować z kompozytorami, czy przygotowuje Pan sam utwór i potem daje go pod osąd kompozytora?
- Znowu to drugie, Było pięciu żyjących kompozytorów, a dziś już nieżyjących: Lutosławski, Panufnik, Szpilman, Kilar i Górecki. Szpilmana Concertino grałem już po jego śmierci. Wcześniej Szpilman przyszedł na mój koncert razem z Witoldem Lutosławskim i od tej pory widywaliśmy się regularnie przez jedenaście lat, był fantastycznym człowiekiem. Koncerty pozostałych grałem za życia twórców. Najważniejsze spotkanie to było z Witoldem Lutosławskim i praca nad jego koncertem. Od tego czasu wszystko w moim życiu potoczyło się inaczej. To był decydujący moment tzw. mojej kariery. Do tej pory udało mi się zagrać koncert Lutosławskiego 36 razy, a od ubiegłego roku gram z ogromnym entuzjazmem także jego Wariacje na temat Paganiniego. Kolejne wykonania Lutosławskiego wyobrażałbym sobie właśnie takie – podwójne: koncert i wariacje podczas jednego wieczoru.