Perkusista jazzowy, prowadzi klasę perkusji w bydgoskiej Akademii Muzycznej. Niedawno świętował jubileusz 30-lecia pracy artystycznej.
"Jako młody chłopak byłem brany do nagrań na tzw. wypomóżki. Dla mnie to było wyjątkowe wyróżnienie i bezsenna noc poprzedzająca te nagrania, no bo to było wejście do profesjonalnego muzycznego świata..."
Środa, 5 listopada - godz.18.10
Mam wrażenie jakbyś się odmładzał.
- To jest taka cezura, rzeczywiście nie do końca precyzyjna, bo właściwie nie wiadomo kiedy należy uznać swoje muzyczne działania za te pierwsze.
Pamiętam Twój debiut na pewno w 1983 roku w big-bandzie Wiesława Pieregorólki.
- Do końca nie pamiętam miesiąca kiedy to było. W mieszkaniu rodziców malowałem sufit stojąc na drabinie i zadzwonił telefon. Zszedłem i usłyszałem jak zwykle specjalnie ponury głos Wieśka Pieregorólki, który zapraszał mnie do Sopotu na Jazz Jantar. Tam po raz pierwszy zagrałem w profesjonalnym big-bandem, ale potem nastała chwila przerwy i dlatego uważam rok 1984 za mój początek.
Co się wydarzyło w 1984 roku?
- Pojawiły się pierwsze sukcesy indywidualne, byłem zauważany przez uznane środowisko muzyczne. Podbierali mnie do grania Szukalski, Namysłowski czy Strobel, to były nazwiska, które stanowiły dla mnie trampolinę do zabłyśnięcia.
Z Namysłowskim trochę pojeździłeś?
- Oj tak, ale muszę przyznać, że podobnie jak w przypadku Millera i Kwaśniewskiego była to szorstka współpraca, chociaż nigdy nie spieraliśmy się na tematy muzyczne. Wynikało to z bardzo mocnej osobowości Zbyszka.
Z jazzem Cię zbratał Mirek Żyta?
- I tak i nie. Mirek zbratał mnie z orkiestrą symfoniczną Filharmonii Pomorskiej, z Rozgłośnią Polskiego Radia PiK - ze studiem nagraniowym i Bogdanem Ciesielskim. Jako młody chłopak byłem brany do nagrań na tzw wypomóżki. Dla mnie to było wyjątkowe wyróżnienie i bezsenna noc poprzedzająca te nagrania, no bo to było wejście do profesjonalnego muzycznego świata. Zawsze można było liczyć od Mirka na uwagi krytyczne, ale twórcze. Drugim miejscem, które mnie wkręciło w jazz było Polskie Stowarzyszenie Jazzowe twojego taty, które zatrudniało nas do różnych działań.
Czego się nauczyłeś od Wieśka Pieregorólki?
- Wielu rzeczy, ale najważniejsze to znakomita współpraca między liderem zespołu a muzykami, także poskromienie swoich ambicji wykonawczych na rzecz tego czego wymaga muzyka.
Był taki moment, że razem ze znakomitym kontrabasistą Mariuszem Bogdanowiczem tworzyliście team i pracowaliście już na własne nazwiska.
- Mariusza poznałem w big-bandzie Pieregorólki, kiedy to Mariusz po zakończeniu działalności Heavy Metal Sextetu przeprowadził się do Warszawy. Rozpoczęliśmy współpracę i razem z Januszem Stroblem i Krzysiem Wolińskim założyliśmy Just Quartet. Przez lata byliśmy związani, dziś każdy z nas robi już swoje rzeczy.
Współpracowałeś z wieloma wokalistami – ten akompaniament to oddzielna sztuka.
- To oddzielna sztuka, która nawiązuje do tego wszystkiego czego przez lata mnie nauczono, czyli pokory i umiejętności powstrzymania swoich umiejętności na rzecz partnera. Wtedy z człowieka wychodzi prawdziwy muzyk.
A jakąś współpracę szczególnie wspominasz?
- Na początku lat dziewięćdziesiątych grałem z amerykańską wokalistką Deborah Brown, to była jedna z pierwszych zagranicznych gwiazd, które wówczas przyjechały do Polski. Podczas tego koncertu tak wielka postać jak ona potrafiła pokazać i docenić współpracę z nami. Dla takich chwil warto ćwiczyć.
Czy Ty masz jeszcze marzenia muzyczne - nie spełnione?
- Oczywiście. Dziś są takie czasy kiedy to młodzi muzycy mają wielką zdolność autopromocji. Ja, gdyby mi np. Keith Jarrett powiedział, że w Stanach mogę zagrać z nimi ze dwa utwory na jam session był bym najszczęśliwszym człowiekiem, ale nigdy nie zrobiłbym tego sam. W Polsce jak bym miał możliwość zagrać np. z Leszkiem Możdżerem też zrobiłbym to z wielką przyjemnością, bo byłaby to ciekawa przygoda.
A czego uczysz się w pracy pedagogicznej?
- Cierpliwości, analitycznego myślenia, bo w większości przypadków potrafię przekazać dociekliwość studentom i tacy oni są. Lubię ciekawych, pytających studentów bo to prowokuje nie tylko do grania, a ja mogę być jedynie z tego zadowolony.