Mariusz Smolij

2020-02-08
Mariusz Smolij. Fot. Magda Jasińska

Mariusz Smolij. Fot. Magda Jasińska

Polski dyrygent, od blisko 30 lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych. Do niedawna dyrektor artystyczny Toruńskiej Orkiestry Symfonicznej. Dyrygent pracujący z orkiestrami na całym świecie.

„Uważam się za szczęściarza, że mi się wiele rzeczy tak poukładało, jak tylko mogłem sobie to wymarzyć, ale to też było okupione wielką pracą. Zawsze jest cena, którą się płaci, ale też są nagrody i bonusy i ten balans wydaje mi się w moim życiu ciągle jest”.

Piątek, 6 lutego godz. 20:05
Przez ostatni miesiąc dyryguje Pan w Polsce, przemierzając ją wzdłuż i wszerz.

- Od wielu lat koncertuję tu w pierwszych tygodniach nowego roku. To jest dobry okres, żeby tak „świątecznie” odwiedzić kraj, dobry okres na ten typ muzyki. Jest karnawał i wszyscy są otwarci na propozycje mniej klasyczne. Wydaje mi się, że to dobra propozycja, którą od lat przywożę ze sobą, takiej innej stylistycznie muzyki. Niekoniecznie nazywam ją lekką, łatwą i przyjemną, bo ona nie jest ani w graniu, ani nie zawsze w słuchaniu lekka, łatwa i przyjemna. Ona ma też ten nośnik dramatyczny, romantyczny i to wszystko, co niesie ze sobą dobra muzyka, aczkolwiek dużo jest elementów tanecznych, lżejszych i bardziej rozrywkowych.
Mariusz Smolij. Fot. Magda Jasińska

Mariusz Smolij. Fot. Magda Jasińska

Tematyka i format koncertu dobrze się wpisuje z tę porę roku i jest nazywana American Pops. Co się kryje pod tym dość pojemnym tytułem?

- American Pops, czyli popularna muzyka amerykańska. To jest forma programu symfonicznego koncertu, który narodził się w Bostonie. Artur Fiedler - dyrygent, kompozytor i aranżer bardzo aktywny w Stanach Zjednoczonych w czwartej, piątej i szóstej dekadzie ubiegłego stulecia był zaangażowany przez orkiestrę bostońską, aby poprowadzić od czasu do czasu koncerty promenadowe. Koncerty organizowane były na dworze przy jakichś ważnych okazjach świątecznych, jak święto narodowe 4 lipca. On zaczął tę tematykę muzyki rozwijać, ale bardzo szybko doszedł do wniosku, że nie musi grać marszy, czy jakichś kawałków popularnych, bo to „potani” orkiestrę. Orkiestra bostońska - jedna z lepszych na świecie - wtedy i dziś miała i ma ogromny potencjał, żeby zachwycić publiczność, może taką bardziej przypadkową, nie tą która przychodzi na koncerty abonamentowe, tylko taką właśnie, która wybiera się do parku na koncert, żeby ją zachwycić prawdziwym, pięknym brzmieniem orkiestry. Więc powoli, metodą prób i błędów wypracował, taką formułę, gdzie gra się lekką klasykę, czasami nawet kawałek cięższej klasyki i w połączeniu z muzyką filmową, z marszami, z muzyką opartą o elementy jazzu, muzyki etnicznej, country, muzyki specjalnie pisanej na tego typu koncerty, lekkiej symfoniki i to się zaczęło bardzo sprawdzać. Dość szybko zrobiła się z tego tradycja i koncerty z pleneru przyniesiono do sal koncertowych i powstała seria, to się nazywa Boston Pops, gdzie grało się w środku, a część publiczności siedziała tradycyjnie w rzędach, a druga część - tych lepiej płacących klientów - siedziała przy stołach i serwowano im obiad czy lunch. Bardzo szybko podchwyciły to inne orkiestry i w zasadzie w tej chwili każda amerykańska orkiestra ma taką serię koncertów, niekoniecznie wszystkie one nazywają się American Pops. Ta koncepcja narodziła się, kształtowała w latach 50. i 60. W latach osiemdziesiątych wszystkie amerykańskie zespoły zaczęły już prezentować tego typu programy, a ja po raz pierwszy przywiozłem tego typu koncerty do Polski dokładnie w 1994 roku.

Trzeba powiedzieć, że Amerykanie współcześni mają to we krwi, wiedzą jak grać taką muzykę. A jak to jest z muzykami chociażby polskimi?

- To jest pewnego rodzaju wyzwanie, dlatego że zapis nutowy nie do końca oddaje to, jak należy nutę, takt czy frazę wykonać. Za tym kryje się określona stylistyka, określona tradycja - to nie do końca zawsze da się zapisać. Swing znaczy kołysać i łatwiej to powiedzieć, zaśpiewać niż zagrać, szczególnie kiedy ma to zrobić 60 osób jednocześnie. Tak po prostu jest w sztuce i muzyce, że można wiele zdefiniować, nauczyć, ale pewne rzeczy trzeba po prostu wyczuć. A kiedy ma to zrobić, wyczuć bardzo duża grupa osób, na co dzień nie grających tej muzyki i musi zrobić to wspólnie, to jest to pewnego rodzaju wyzwanie, ale jednocześnie wydaje mi się to jest bardzo dobra gimnastyka dla orkiestry.

A kiedy Pan - taki poważny muzyk, instrumentalista - skrzypek wywodzący się z „Kwartetu Penderecki” podjął decyzję, że będzie się specjalizował w muzyce, która do kompozycji Pendereckiego trochę nie przystoi.

- Ja się nie specjalizuję, to jest jedynie część mojego repertuaru i w pewnym sensie spełniam pewne zapotrzebowanie. Lubię to robić, bo lubię tę muzykę. Przed wieloma laty ucząc się w liceum muzycznym w Katowicach na skrzypcach i na fortepianie, już wtedy pasjonowałem się muzyką kameralną, jednocześnie byłem członkiem zespołu rockowego, grając na gitarze i na tak zwanym keyboardzie, czyli na klawiszach.

To tego fragmentu Pana życiorysu nie znałam.

- Tak. I żeby sobie z kolegami na różnych imprezach zagrać, a to były czasy głębokiego socjalizmu, to graliśmy muzykę rockową, uwielbialiśmy grać piosenki Beatlesów i innych zespołów rockowych i oczywiście wszystkie te utwory, przy których się dobrze tańczyło. Ta muzyka nigdy nie była mi obca. Potem połknąłem trochę bakcyla jazzu i próbowałem bardziej czy mniej skutecznie grać jazz na fortepianie, uczyć się improwizacji - to była wielka szkoła i było to dla mnie duże wyzwanie. I bardzo szybko po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych i rozpoczęciu nauki dyrygentury zorientowałem się, że jest to absolutnie nieodzowna część repertuaru i umiejętności, które musi posiadać dyrygent, jeżeli chce zrobić jaką taką karierę w Stanach Zjednoczonych. Szybko zdałem sobie sprawę, że tu od dyrygenta wymaga się tego, aby po pierwsze potrafił dobrze przygotować symfoniczny klasyczny, romantyczny repertuar, po drugie - cały koncert typu American Pops i jednocześnie wymaga się robienia koncertów edukacyjnych i familijnych z umiejętnością mówienia do publiczności.

Czyli rzucił się Pan na głęboką wodę?

- Nie miałem wyjścia, musiałem w to wejść i bardzo szybko się nauczyć. Także miałem dosyć dużo nauki, ale może dobrze, bo musiałem się na tym skupić. Ponieważ to mi nie przyszło z wychowaniem i wyrastaniem, to musiałem sobie sam założyć kurs pod tytułem „najważniejsze utwory z repertuaru Broadwayu i kompozytorzy muzyki filmowej”. Ciężko pracowałem w czasach kiedy nie było internetu, kiedy nie było możliwości wejścia na YouTube, tylko trzeba było gdzieś wydobyć partytury, bardzo szybko je usłyszeć, zagrać na fortepianie i stwierdzić czy to można, czy nie można. Czy jestem w stanie zrobić to w czasie jednej próby? Więc to była świetna szkoła jeśli chodzi o poznawanie nowego repertuaru i uważam, że jedna strona pomaga drugiej. Uczenie się tego nietradycyjnego repertuaru, w pewnym sensie rozwija niesamowicie umiejętności dyrygenta, które później są bardzo przydatne w graniu repertuaru klasycznego i na odwrót.

Trzeba przyznać, że pakowanie walizki już Pan doprowadził do perfekcji?

- Tak, to już „cygańskie” życie stało się mi bardzo bliskie.

Czy nigdy nie przychodzą takie wieczory, kiedy Pan myśli o tym, żeby może za jakiś czas przejść na emeryturę? Podobno dyrygentom się to nie zdarza.

- Jestem właśnie w tej większości, która zawsze się cieszy, że może jutro wstać, że jest perspektywa próby i koncertu. I taka sama perspektywa, odpukać, jest na przyszły tydzień, na przyszły miesiąc i na przyszły rok. I póki taka perspektywa wartościowych projektów, kontaktu z ludźmi, którzy mają podobną pasję jest, to wtedy nie cisną się absolutnie żadne myśli na temat zwolnienia tempa i przejścia w jakieś ciche, ustronne miejsce.

A ten kalendarz „wolnego strzelca” jest zapisany do...

- Mam projekty, które są już zarezerwowane 18 miesięcy do przodu, oczywiście następnych 12 miesięcy jest dość gęsto zapełnionych, z czego się bardzo cieszę, ale zawsze znajdę czas, pasję i energię na pracę w Polsce i oczywiście w Bydgoszczy.

Ale wracając jeszcze do emigracji, to nigdy nie żałował Pan żadnej ze swoich życiowych decyzji?​

- Ja myślę, że tylko naiwni i głupcy nie mają wątpliwości. Oczywiście, że zdarzało mi się
zastanawiać: „Co by było gdyby? Czy jakbym został, to by było inaczej?”. Wątpliwości są cały czas, ale jak zrobię krok do tyłu i spojrzę szczerze i przeanalizuję to, co się z moim życiem stało, z moją rodziną i jak się to wszystko potoczyło, biorąc pod uwagę jak świat wyglądał w latach 80., 90. i później, to wydaje mi się, że podjąłem dobrą decyzję. Choć wybrałem sobie strasznie konkurencyjne miejsce na świecie, bo wszyscy przyjeżdżają do Ameryki. Uważam się za szczęściarza, że mi się wiele rzeczy tak poukładało, jak tylko mogłem sobie to wymarzyć, ale to też było okupione wielką pracą. Zawsze jest cena, którą się płaci, ale też są nagrody i bonusy i ten balans wydaje mi się w moim życiu ciągle jest.

Zobacz także

Anita Lipnicka

Anita Lipnicka

Wojciech Kwapisz

Wojciech Kwapisz

Dariusz Kozakiewicz

Dariusz Kozakiewicz

Marek Kaliszuk

Marek Kaliszuk

Jos Maria Florncio

José Maria Florêncio

Anna Rusowicz

Anna Rusowicz

Maciej Figas

Maciej Figas

Olga Bończyk

Olga Bończyk

Grzegorz Wilk

Grzegorz Wilk

Co tydzień jest okazja do spotkań z niecodzienną muzyką, z niecodziennymi gośćmi, niecodziennymi tematami...
„Zwierzenia przy muzyce”
zaprasza Magda Jasińska
Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies.

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Więcej informacji można znaleźć w naszej Polityce prywatności

Zamieszczone na stronach internetowych www.radiopik.pl materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Serwisów Informacyjnych PAP, będących bazą danych, których producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Polskie Radio Regionalną Rozgłośnię w Bydgoszczy „Polskie Radio Pomorza i Kujaw” S.A. na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek wykorzystywanie przedmiotowych materiałów przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione. PAP S.A. zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jest zabronione.

Rozumiem i wchodzę na stronę