Fajnie się wraca do Bydgoszczy?
- Super, wracam po latach i jestem szczęśliwy.
Rozumiem, że wracasz zawodowo, bo prywatnie jesteś tu częściej?
- Niby tak, chociaż przez ostatnie kilka lat to moi rodzice częściej mnie odwiedzali.
Jak liczyliśmy to wyszło nam, że minęło już 20 lat od Twojej matury. Czy przed dwudziestoma laty tak sobie planowałeś swoje życie?
- Nie, prawdę mówiąc nigdy się nie wie jak będzie. Poszedłem na studia do Warszawy, miałem szczęście bo profesor Antoni Wit rozpoczął pracę na Akademii Muzycznej i mogłem u niego studiować. Później pojechałem na kilka różnych konkursów, w międzyczasie asystentura w Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia, kariera za granicą, wiele lat mieszkania w hotelach, co ma swoje dobre i znacznie gorsze strony. Przyszedł wreszcie etap stabilizacji – udało mi się wygrać konkurs na adiunkta i rozpoczynam pracę pedagogiczną. Prowadzę też część koncertów akademickiej orkiestry symfonicznej co bardzo mnie cieszy. Współpraca z młodymi ludźmi jest niezwykle odświeżająca, mimo, że są problemy, których na poziomie profesjonalnym się absolutnie nie spotyka. Pamiętajmy też, że ja m.in. 20 lat temu w studiu koncertowym Radia PiK dyrygowałem orkiestrą młodzieżową, tak więc jest to taki powrót i do Bydgoszczy i do tego co było 20 lat temu.
Co Ci dała Bydgoszcz przed 20 laty?
- Powiem, że tu zacząłem dyrygować przed ponad 20 laty. Od 23 lat jestem na estradzie. Bydgoszcz dała mi pierwsze lata rozwoju, to że mogłem dyrygować w tak młodym wieku żywym organizmem, jakim jest orkiestra – spowodowało to, że było mi potem znacznie łatwiej. Poznałem wiele rzeczy wręcz psychologicznych, jak działa zespół, jak przeprowadzić próbę. Poznałem repertuar, do którego już potem, podczas edukacji nie powracałem jak walce, polki czy fragmenty z musicali. To była pewna inwestycja, która teraz procentuje. Dostawałem od miasta stypendia, mogłem od czasu do czasu zadyrygować w filharmonii. To naprawdę był czas, w którym Bydgoszcz dało mi bardzo wiele.
Takim jesteś trochę dzieckiem szczęścia?
- Zawsze to mówiłem. Teraz po iluś latach wracam do rodzinnego miasta również w celu zawodowym. Niektórzy artyści nie lubią uczyć, ja na razie zaczynam i spróbuję się z tym zmierzyć. Jednak uważam, że zawód dyrygenta to jest taki zawód który polega na przekazywaniu swoich doświadczeń. Są osoby, które zaraz po studiach zaczynają uczyć i w młodym wieku są profesorami. Zastanawiałem się co jest lepsze. Czy zdobycie doświadczenia koncertowego? Mój profesor zaczął uczyć po 50 tce, ale są i wykładowcy, którzy uczą w wieku 24 lat. Myślę, że należy znaleźć jakiś balans – może mi się też uda i będę miał ciekawych absolwentów.
Jakie trzeba mieć predyspozycje do tego, żeby być dobrym dyrygentem? Nie każdy instrumentalista będzie świetnym dyrygentem.
- Tak, to prawda. Znam fenomenalnych muzyków – solistów, którzy biorą się za dyrygowanie, myśląc, że to łatwiejszy pomysł na życie – z różnymi efektami. Niektórzy dyrygują z sukcesami, chociażby nieżyjący już Rostropowicz, bardzo lubiłem go w roli dyrygenta, ale są i tacy, którym to absolutnie nie wychodzi, ale mają dobre nazwisko i publiczność na nich idzie.
A jakie Twoje cechy zaważyły, że zostałeś dyrygentem, oprócz tego chciejstwa.
- Tak, ja sobie wymarzyłem ten zawód kiedy miałem 12 lat. Później to była determinacja, żeby go wykonywać. Wyjechałem do Warszawy, później praca w Katowicach, wyjazdy zagraniczne, przejazdy, życie samotne, w podróży, w hotelach. Te pierwsze lata są naprawdę niełatwe dla młodego dyrygenta. Pomijam, że orkiestry też bardzo różnie reagują, część jest życzliwych, ale część nie lubi młodych. Pamiętam jak poprawiałem jednego z muzyków, a on mi odpowiedział: „Proszę Pana, ja gram 30 lat i to nie z takimi dyrygentami i zawsze było dobrze”. Trzeba mieć psychiczną odporność do tego zawodu, być przekonanym, że to co się robi ma sens i nie dać się sprowokować.