Robert Biedroń [wideo]
Marcin Kupczyk: Muszę się poskarżyć na Pana - nie spałem pół nocy, śledziłem depesze. Nagle przed godz. 22.00 ogłasza Pan, że -mimo wcześniejszych zapowiedzi i przyjęcia zaproszenia - jednak Pan tego zaproszenia nie przyjmuje i nie przyjdzie Pan dzisiaj do Pałacu Prezydenckiego?
Robert Biedroń: Zaproszenie przyjmuję, ale słucham głosu Polek i Polaków, którzy oczekują od prezydenta Andrzeja Dudy przeprosin za słowa, które przekroczyły wszelkie granice przyzwoitości.
No to była okazja pójść i te słowa usłyszeć.
- Tak, ale nie chodzi tylko o mnie. Prezydent zaprasza mnie, moją mamę. Wiadomo, że jest kampania, chciałby zrobić sobie z nami zdjęcia...
Ale to przecież Pan się takiego zaproszenia domagał? Wymógł je Pan, zaproszenie przyszło, a potem Pan rezygnuje i nie przychodzi.
- Nie, nie rezygnuję z zaproszenia. Jestem człowiekiem dialogu. Uważam, że tylko przez dialog i szacunek nawet dla największego oponenta jesteśmy w stanie budować wspólnotę. Uważam jednak, że prezydent Duda powinien przeprosić miliony Polaków, których obraził. Wielu ludzi jest dotkniętych tymi słowami i zanim wystosuje się takie zaproszenie, to powinno paść proste słowo „przepraszam”.
To może będzie teraz tak, że do końca kadencji będzie Pan atakował z daleka prezydenta, bo zorientował się Pan, że fajniejsze ciągnąć ten temat, zamiast się spotkać i pogadać. W ostatniej chwili taki chwyt podpowiedzieli Panu marketingowcy, żeby jednak nie pójść?
- Wprost przeciwnie, nie uważam, że atakowanie kogokolwiek jest dobrą strategią. To PiS podgrzał atmosferę, to prezydent Duda dolał oliwy do ognia w tej sprawie. Dzisiaj oczywiście próbuje ratować swoją skórę, ale jeżeli chce ją ratować to - po pierwsze powinien powiedzieć „przepraszam”, a po drugie powinien na przykład złożyć projekt, który czeka od lat, dotyczący przestępstw podyktowanych nienawiścią. Wiemy, że Polska nie chroni wszystkich grup społecznych przed przestępstwami z nienawiści. To sprawiłoby, że prezydent Duda stałby się wiarygodny w tej zmianie, a jest ona konieczna, bo widzi Pan przecież co się wydarzyło. (...)