Jan Raczycki
Marcin Kupczyk: Na początek proszę przypomnieć Słuchaczom, jaki los spotkał Pana w stanie wojennym?
Jan Raczycki: Zostałem w marcu w 1982 roku aresztowany przez Służbę Bezpieczeństwa za próbę obalenia ustroju PRL, za naruszenie sojuszy ze Związkiem Radzieckim. Aż przykro wspominać, jak ówczesna Służba Bezpieczeństwa szukała ofiar, żeby nas przymknąć i zastraszyć.
Ile czasu spędził Pan w odosobnieniu?
– Dostałem rok bezwzględnego więzienia, a spędziłem w nim 9 miesięcy.
W ostatnich dniach wspominaliśmy kolejne rocznice: 13 grudnia – wprowadzenia stanu wojennego, 16 grudnia – masakry w kopalni Wujek czy też wydarzeń na wybrzeżu w roku 1970. Czy potrzebne jest kultywowanie pamięci o tych wydarzeniach?
– Bezwzględnie jest potrzebne, bo to są czasy walki o wolność i pełną niepodległość. Pierwsi rozpoczęli w 1970 roku stoczniowcy i ponieśli bardzo wielkie ofiary. Wiadomo przecież, ile mordów dokonało wojsko Jaruzelskiego - zostało wypuszczone na stoczniowców. Wtedy ludzie chcieli się zorganizować. Chcieliśmy być wolni, bo mieliśmy dość systemu komunistycznego, który został nam narzucony przez Związek Sowiecki.
Dlaczego Pana zdaniem tak długo trwa rozliczanie sprawców zbrodni z lat 80., a nawet 70.?
– Jest jedna główna przyczyna – brak dekomunizacji i lustracji wszystkich środowisk po 1989 roku. Niestety nasi przywódcy "Solidarności" w 1989 roku dogadali się z komunistami ponad naszymi głowami. My jako szeregowi działacze "S" nic nie wiedzieliśmy na przykład o Magdalence. Dopiero po jakimś czasie wyszły informacje, że w Magdalence część naszych przywódców – z Wałęsą, Kuroniem, Michnikiem, Mazowieckim – dogadali się w celu podzielenia się władzą z komunistami. To nie było obalenie komunizmu, oni się po prostu dogadali – tak, jak mówił Czarzasty Frasyniukowi: "wyście się z nami dogadali, a nie wygrali". (...)