Ryszard Bober [wideo]
Marcin Kupczyk: Pan jest po raz pierwszy w Parlamencie. Jakie wrażenia?
Ryszard Bober: Rzeczywiście po raz pierwszy jestem w Parlamencie, natomiast mam ponad 30-letnie doświadczenie w pracy społecznej, na rzecz środowiska województwa kujawsko-pomorskiego. Pełniłem różne funkcje w samorządach – od samorządu gminnego, poprzez samorząd powiatowy, a od 15 lat – samorząd województwa. Od 2015 roku jestem przewodniczącym sejmiku województwa kujawsko-pomorskiego.
Studia na wydziale rolniczym na ART w Olsztynie, własne wielkoobszarowe gospodarstwo we wsi Jabłonowo-Zamek. W wyborach do Senatu poparł Pana cały opozycyjny pakt senacki – jak to zostało nazwane przed wyborami – czyli Koalicja Obywatelska, PSL i SLD. Możemy w tym przypadku powiedzieć, że pakt senacki zadziałał?
– W tym województwie porozumieliśmy się, aby w danym okręgu wyborczym – a w województwie mamy pięć takich okręgów – z tych ugrupowań i opozycji był jeden kandydat. O pewnych sprawach rozmawialiśmy już rok wcześniej, kiedy mój wynik w wyborach do sejmiku województwa z tego okręgu pokazywał, że mam realne szanse, aby skutecznie kandydować do Senatu i zostać wybranym.
Jak Pan uważa, czy pakt senacki utrzyma się nadal?
– Jestem przekonany, że tak, bo pokazał skuteczność tego typu działań. Tylko w ten sposób można konkurować skutecznie z partią, która w tej chwili sprawuje władzę – z Prawem i Sprawiedliwością.
Jeśli chodzi o PiS – Pan uzyskał 52619, czyli 39,26 procent głosów, a Pana konkurent w okręgu, dotychczasowy senator PiS Andrzej Mioduszewski – 50168, czyli 37,43 proc. głosów. To mniej niż 2 proc. różnicy między Panami. PiS w związku z tym domaga się ponownego przeliczenia oddanych głosów w tym okręgu, złożyło w tej sprawie protest do Sądu Najwyższego. Partia rządząca wskazuje, że oddano tutaj 2844 głosy nieważne, czyli więcej niż wynosi różnica między kandydatami i to jest niepokojące zdaniem Prawa i Sprawiedliwości. „To przewidziane narzędzie demokracji” – tak Andrzej Mioduszewski skomentował protest wyborczy, złożony przez jego partię. „Nie widzę w tym nic dziwnego, że chcemy sprawdzić” – mówił jakiś czas temu w Polskim Radiu PiK. Co Pan na to?
– Myślę, że różnica nie jest aż tak mała, natomiast ilość głosów nieważnych w tych wyborach była bardzo mała. Chcę przypomnieć, że w wyborach do sejmiku było prawie 10 tys. głosów nieważnych. W tej chwili pustych kart wrzuconych do urn i policzonych przez komisje wyborcze było 2043 i niecałe 800 z zaznaczeniem dwóch lub więcej kandydatów, czyli są to głosy formalnie nieważne.
Jeżeli podważamy wiarygodność komisji wyborczych – a w każdej komisji każda partia miała swoich przedstawicieli – jeżeli mówimy, że te komisje źle policzyły głosy do Senatu, to dlaczego uznajemy głosy do Sejmu, liczone przez te same osoby? Nikt z członków komisji nie wniósł jakichkolwiek zastrzeżeń w protokołach. Mężowie zaufania, którzy nie we wszystkich komisjach wyborczych brali udział w liczeniu głosów, również nie wnieśli żadnych zastrzeżeń co do procedury obliczeń. W związku z tym uważam, że trzeba umieć przegrywać i popatrzeć realnie na to, co się zadziało. Sama chęć sprawdzenia nie stanowi żadnych przesłanek formalno-prawnych, aby rzeczywiście Sąd Najwyższy mógł się nad tym wnioskiem pochylić. Uważam, że byłaby to obraza nie tylko dla członków komisji, ale również dla tych wszystkich, którzy na mnie głosowali. (...)